Pięć tysięcy kibiców kupiło bilety. Niektórzy przyjechali z daleka, aby obejrzeć w akcji
najlepszego siatkarza świata – Bartosza Kurka. Szczeciński klub, noszący dumną nazwę
Stocznia, a raczej jego sponsor o tej samej nazwie, postarał się. Nakupił zagranicznych
siatkarzy za ciężkie pieniądze. Stać go, bo przecież – jak wiadomo – stocznia świetnie
prosperuje i buduje statki. Ponad rok temu, zapewne wiedząc o czekających tę firmę
„siatkarskich” wydatkach, energicznie rozpoczęto budowę promu dla PŻB. Uroczyście
położono stępkę zaopatrzoną w stosowną inskrypcję. Święto rozpoczęcia tej budowy
uświetnił ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki… Życzliwe media odtrąbiły sukces.
Mijały długie miesiące. Pamiątkową tabliczkę ktoś sobie zabrał na pamiątkę. Stępka, nie
mogąc się doczekać rozpoczęcia prac, ze zgryzoty zardzewiała. Formacja polityczna
odpowiedzialna za tę hucpę nabrała wody w usta. Tymczasem w miasto poszedł żart, że
stoczniowcy są grupą zawodową o najwyższych dochodach, bo średnią wynagrodzeń śrubują siatkarze…
Ale co tam, ciemny kibic wszystko kupi. Nawet bilet. Usiądzie wygodnie w pięknej hali
i czekać będzie na widowisko. Kilkunastu stoczniowców (a wśród nich aż czterech Polaków)
zapewne spuści manto gdańszczanom. No przecież mamy Kurka! Jeden z widzów był tak
podniecony, że musiał do toalety. Tam sobie puścił dymka. Nie wiedział biedak, że uruchomi
czujkę, która nie wiedzieć czemu, odetnie prąd w całej hali… Rozpoczęto gorączkowe
poszukiwania osobnika, który ma klucze od szafki z bezpiecznikami. Wezwano energetyków.
Mijały długie minuty, potem godziny. Siatkarze nie nawykli do gry w egipskich ciemnościach
udali się po omacku do szatni, a kibice do domu…
Kolejny mecz za trzy dni. Może uda się znaleźć osobnika z kluczami do szafki…
Jarosław Dobrzyński