Pan Marszałek Brudziński wydał na paliwa w swoim prywatnym samochodzie aż 29,3 tyś zł w 2017 roku. Czy to dużo, czy to mało? Przeprowadźmy analizę. 29,3 / 12 miesięcy to 2441,60 zł miesięcznie. Statystyczny szczecinianin nie mający auta służbowego i szofera tankuje 3 razy w miesiącu, często jeżdżący raz w tygodniu, co daje kwotę 750 – 1000 max na jedno auto. Więc porównanie z tym kwota wydana przez Pana Brudzińskiego wydaje się sporo zawyżona. Przyjmując cenę paliwa i oleju na 5 zł (nie wiem czy Pan Brudziński jeździ autem „w benzynie” czy „w dieslu”, wiem było dużo mniej – ale chcę uniknąć posądzenia o tendencyjność) otrzymujemy: 488 litrów paliwa. Skoro Pan Marszałek jeździł po zachodniopomorskim po terenie, czyli możemy założyć, że jego auto spaliło średnio max 9 litrów/100 km a więc otrzymujemy:
2441,60 zł / 5 zł = 54,26 zł x 100 km = 5426 km w miesiącu, a więc w roku wypada 65 112 km.
Kto tyle przejeżdża rocznie? Przedstawiciele handlowi nie wysiadający z samochodów. Tak – znam takich, co robią rocznie i po 150 tyś km, ale oni jeżdżą po całej Polsce i to codziennie włączając w to soboty.
Gdyby Pan Marszałek jeździł pomiędzy Warszawa a Szczecinem kilka razy miesiącu, to takie kółko to mniej więcej 1150 km. Ale nie jeździ, a lata samolotem z i do Goleniowa. Wożenie się prywatnym autem do W-wy jest bez sensu, jak tam czeka na niego auto z szoferem. Nie znam nikogo, co jeździ do Warszawy ze Szczecina obecnie samochodem. Ja jeżdżę pociągiem intercity, tylko dlatego, że tam jest przeważnie gniazdko 230V i mogę popracować w ciągu 5 godzin w jedną i 5 h w drugą stronę. Mnie na latanie nie stać. Rozumiem, że kiedy jak jest pilne wezwanie na Nowogrodzką, to Pan Poseł może wsiąść do auta i pojechać nim w obie strony. Zresztą pytanie: po co, skoro mieszka na co dzień w Warszawie i tam spędza większość swojego życia.
Ale te kilometry robi Pan Poseł – jak zresztą sam stwierdził – na terenie województwa zachodniopomorskiego. Zrobienie takiego kilometrażu na terenie samego zachodniopomorskiego jest nierealnym wynikiem – dla przykładu ze Szczecina do Świnoujścia jest 120 km, do Koszalina 158 km. ale OK, niech to będzie nawet 200 km w każdą stronę wraz z jazdami po miastach – to daje razem 400 km. Reasumując, nawet jadąc bardzo daleko w zachodniopomorskim i odwiedzając nawet kilka miejsc dziennie, zrobić więcej jak 400 km się fizycznie nie da. Tylko, że 400 km po zachodniopomorskim posiadającym poza niedokończoną S3 fatalną sieć drogową to 8 godzin dziennie samej jazdy. A gdzie spotkania? Wiadomo, że przy takich dalekich wyjazdach, jak do Koszalina, to tam się śpi więc spokojnie dzielimy te 400 km przez 2 i otrzymujemy przeciętnie 200 km dziennie jako absolutny max. Przy trasach do Świnoujścia i z powrotem – mamy 2 x 125 km – czyli 250. Są też dni, gdzie Pan Poseł jeździ po Szczecinie i okolicach – to da mu max 50 km. Ale są takie, że odpoczywa – bo odpoczywać każdy też musi. Zróbmy np. przeciętnie 200 dziennie. Nie będę tutaj wymieniał, ile razy jest Pan Marszałek wożony po regionie przez innych i że jak przyjeżdża do jakiejś destynacji w naszym regionie, to też go wożą. Ale nie czepiajmy się.
Powszechnie wiadomo, że Pan Poseł większość swojego czasu spędza w Warszawie i w podróżach służbowych, gdzie lata, albo wożą go służbowymi samochodami.
Ile razy w miesiącu Pan Marszałek robi takie trasy w naszym regionie? Max 10 dni – ale OK, niech będzie 15 dni w miesiącu – czyli 15 x 200 km – to nam daje 3000 km jako absolutny max maxów.
Wyliczyłem na początku, że miesięcznie auto Pana Marszałka spala tyle paliwa, że może przejechać 5426 km. Zatem brakuje nam w jazdach niemal 2,5 tyś km. Idę o zakład, że gdybym dokładnie robił tą kalkulację, to wyszło by jeszcze więcej. Ale czy to coś zmieni, czy wyjdzie mi na górkę 3 czy też „tylko” 2 tyś km?
Czy gdzieś jest błąd w moim rozumowaniu? Tak, wiem: przeciętna cena paliwa za 2017 była poniżej 4,5 zł a ja założyłem 5 zł. Chciałem rozwiać wszystkie wątpliwości na korzyść Pana Posła Brudzińskiego.
Ja absolutnie nie twierdzę, że Pan Brudziński oszukuje podatników i naciąga swoje koszty, albo że tankuje auta rodzinie .
Ja naprawdę chcę mu tylko pomóc wykazać, że ludzie oskarżają go bezpodstawnie. Otóż podpowiadam Panu Brudzińskiemu, jak może wykazać swoją niewinność i zamknąć te „zdradzieckie mordy” tym, co go niesłusznie oskarżają – a więc „komunistom i złodziejom”.
Otóż to baaaardzooooo proste:
Jeżeli Pan Brudziński ma nowe auto, to ma książkę przeglądów serwisowych z wbitymi przeglądami, gdzie jest podany przebieg auta – wystarczy zrobić fotkę i puścić w internet, by pokazać, ile faktycznie robi tym samochodem kilometrów.
Jeśli ma auto starsze, kilkuletnie, to każdy użytkownik raz do roku musi robić przeglądy techniczne (pierwszy przegląd ma auto 3 letnie, potem drugi na 2 lata, a potem już co roku) i diagności też wpisują przebieg. Poza tym przed przeglądem technicznym u diagnosty jeździ się do warsztatu, by sprawdzić auto (ja sam naprawiam moje samochody, ale zakładam, że Pan Poseł na to nie ma czasu). Takie przeglądy warsztaty wbijają w książkę – tam też jest podany przebieg. Teraz tak robi każdy, by potem sprzedać auto w atrakcyjniej cenie, jako auto serwisowane.
Pytanie czy Pan Brudziński wykaże, że faktycznie przejechał te kilkadziesiąt tysięcy km?
Zakładam, że nie – podobnie jak było w PIS z dokumentowaniem zwrotów premii. Albowiem co raz ktoś zagarnie, ten nigdy tego już nie odda. Nie po to garnął prawda?
Od siebie tylko dodam – w każdej prywatnej firmie pilnuje się służbowych aut i tego, by faktury zgadzały się z przebiegami aut. Raz, że chodzi o elementarną uczciwość. Jak pracownik jeździ autem prywatnie – np. w weekend nad morze – to tankuje auto za swoje. To się nazywa elementarna uczciwość ze strony pracownika i z drugiej strony kontrola kosztów w każdej firmie.
Ale to wszystko to nic. Przy każdej kontroli z Urzędu Skarbowego szczególnie mocno sprawdzane są auta służbowe. US po prostu bierze wszystkie faktury – spisuje ilość litrów (jest na każdej fakturze) i porównuje z przebiegami samochodów. I tu się nie ma co ukryć.
No ale publiczne pieniądze, jak wiadomo, to nie prywatne. Publiczne to są niczyje i nie ma potrzeby o nie dbać.
I dlatego ja całe życie pracowałem nie tylko w prywatnym biznesie, ale przede wszystkim w firmach z kapitałem zagranicznym. Tam się sprawdza każdą złotówkę. Teraz mam kontakt z dużą ilością osób oraz całą strukturą organizacyjną i procedurami w Urzędzie Marszałkowskim WZP. Takiej restrykcyjnej kontroli kosztów i wydatków jaka jest tutaj – nie widziałem w żadnej firmie prywatnej – tam nie ma na to nikt czasu.
Zastanawiam się co by było, jakby wydział kontroli wewnętrznej Urzędy Marszałkowskiego WZP wysłać na kontrolę do naszego Sejmu. Boże, to by była rzeźnia… Na szczęście swoich się nie sprawdza i mogą szastać kasą na lewo i prawo.
Naczelną zasadą w PRL było: „Kto pracuje w GS-ie, ten zawsze coś wyniesie”. A tamte czasy wróciły szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.
Rafał Zahorski