Zabrała się tv publiczna za lekcje na ekranie. Miłe panie, choć nienachalnej urody, tłumaczą milusińskim zawiłości matematyki, chemii, geometrii, języka ojczystego i takie tam. W paździerzowym studiu biurko i biała tablica. Pisak raczej maże, a nie pisze, bo toć przecież mazak. Taki dali. Pani trzęsącymi się ze wzruszenia rękami umieszcza na tablicy karton, bo na nim lepiej widać… Dzieciom podoba się taki nowatorski styl wykładów. Rodzicom, a raczej dziadkom, robi się swojsko na duszy. Oczy łzawią – przypominają się lata młodości. Tablica, krusząca się kreda i czarno-białe Telewizyjne Technikum Rolnicze. Tyle, że wtedy wydawało się, że wykładowcy wiedzą, o czym mówią.
Dziś średnica myli się z obwodem, pierwiastek ze związkiem chemicznym, proste działania są trudne. Na tablicy dwa plus dwa, to nie zawsze cztery. To akurat sympatycy prezesa są w stanie zrozumieć. Dzieci – niekoniecznie. Chociaż, po co liczyć ręcznie, są przecież smartfony…
Na biedne belferki spada fala hejtu. Na nic tłumaczenia, że to nagrywały w trybie alarmowym, bez przygotowania. Na nic płacz, że nikt tego nie poprawił, nie zmontował i nie obejrzał przed emisją. Kandydatek szukała tefałpe poprzez kuratoria. A nadzorcy edukacji znajdowali ofiary w szkołach i wydawali polecenie zostania gwiazdą „srebrnego ekranu”…
Hejterzy bez serca nie rozumieją, że szefowi się nie odmawia i dlatego, choć nie potrafię, pcham się na afisz. Dla świętego spokoju, dla sławy może? To przecież łatwizna, zrobię to samo, co na lekcji…
Nikt nie pomógł, nie poreżyserował, nie skolaudował, nie dał do poprawki. Nikt nie zaprojektował scenografii, nie opracował grafiki komputerowej. Nie było pomysłu i scenariusza. Nie było kogoś, kto by to wszystko ogarnął, jak mówi młodzież…
Ano – nie było. To kosztuje. A publiczna nie ma przecież pieniędzy. Dwa miliardy to za mało, za mało, za mało…
Jarosław Dobrzyński