Różnorodność jest bogactwem, nie problemem

2
1298

rozmowa z Albinem Majkowskim, wiceprzewodniczącym Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Szczecinie, przewodniczącym Stowarzyszenia „Pamięć, Pokolenia, Przyszłość”.

„Nie wieje optymizmem” – napisał Pan do mnie w krótkim komentarzu po przeczytaniu wywiadu z wiceprezydentem Szczecina Krzysztofem Soską. Nie wierzy Pan w to, że dojdzie do upamiętnienia dramatu szczecińskich Żydów, deportowanych do gett i obozów Lubelszczyzny w lutym 1940 roku?

Wierzę, że to możliwe. Wiem jednak również, że sprawa jest złożona. Dotyczy mało do niedawna znanego okresu w historii Szczecina, w którym niemieccy naziści zdecydowali o wywiezieniu swoich niemieckich współobywateli narodowości żydowskiej z pełną świadomością tego, że skazują ich na śmierć. Dla nas, szczecińskich Żydów, upamiętnienie naszych wymordowanych przodków to obowiązek moralny i religijny. Dla większości mieszkańców naszego miasta to konieczność znalezienia odpowiedzi na pytanie, dlaczego polscy mieszkańcy polskiego Szczecina mają upamiętniać zbrodnię dokonaną przez Niemców na niemieckich obywatelach.

Dlaczego powinni to zrobić?

Z powodów, które wydają mi się oczywiste. Deportacja ponad 1100 pomorskich Żydów, przeprowadzona w nocy z 12 na 13 lutego 1940 roku, była pierwszą zaplanowaną, perfekcyjnie przeprowadzoną, bezwzględną akcją, w której – powtórzę – Niemcy zdecydowali o zamordowaniu swoich niemieckich współobywateli tylko za to, że byli Żydami. Był to początek zorganizowanego, zbrodniczego planu, mającego na celu unicestwienie całego narodu w skali niespotykanej wcześniej w historii naszej cywilizacji. Monument, o wybudowanie którego zabiegamy, ma nie tylko na celu oddanie hołdu każdej z tych osób. Ma również, a może nawet przede wszystkich, przypominać, że zbrodnie z nienawiści to również nieodłączna część naszej europejskiej historii i że naszym obowiązkiem jest wyciąganie z wniosków z faktu, że do takich zbrodni dochodziło i nadal dochodzi. Szczecin może stać się jednym z europejskich centrów, w którym może być prowadzona powazna dyskusja na ten temat. Dyskusje, których celem nie będzie pielęgnowanie traumy, ale szukanie rozwiązań pozwalających na uniknięcie tego typu wydarzeń w przyszłości. Nie tylko w odniesieniu do Żydów – do wszystkich prześladowanych ze względów rasowych, religijnych, etnicznych czy jakichkolwiek innych.

Z ostatnich deklaracji wiceprezydenta Krzysztofa Soski wynika, że doszło w tej sprawie do przełomu.

Szczeciński oddział Towarzystwa Społeczno-Kulturalne Żydów otrzymał pismo dające nam nadzieję na pomyślne zakończenie wieloletnich starań w tej sprawie. To nie jest formalna decyzja, raczej deklaracja intencji. Cenna, gdyż złożona z inicjatywy samego wiceprezydenta. To pierwsza tak jednoznaczna, formalna opinia przedstawiciela władz Szczecina w tej sprawie.

Dlaczego trwa to tak długo? W czym tkwi, w Pańskiej ocenie, główny problem?

Między innymi w tym, że za mało ze sobą rozmawiamy, za mało o sobie wiemy, nie zawsze się rozumiemy. Historia naszego miasta to również historia szczecińskich Żydów, którzy tu żyli, którzy przez wiele wieków współtworzyli nasze miasto. Świadomość tego ciągle jest niewielka. Szczecin to miasto, w którym po zakończeniu II Wojny Światowej nie było ani jednego Żyda, potem pojawiło się ich tu około 30 tysięcy – po wojnie Szczecin był przez krótki czas największym miejskim skupiskiem Żydów w Polsce – a w którym obecnie żyje nieliczna społeczność żydowska, z istnienia której spora część współczesnych mieszkańców współczesnego Szczecina zapewne nie zdaje sobie nawet sprawy. Do niedawna nasza szczecińska historia znana była nielicznym: historykom, pasjonatom, członkom naszej społeczności. A my nie wzięliśmy się znikąd. Nie jesteśmy kosmitami, którzy pojawili się tu nagle, nie wiadomo skąd. Brak wsparcia dla naszych starań był wynikiem braku tej wiedzy. To, w mojej ocenie, jeden z głównych powodów, z których nie udawało nam się zrealizować idei upamiętnienia ofiar deportacji z 1940 roku.

Dlaczego, Pańskim zdaniem, przełom nastąpił właśnie teraz? Można było odnieść wrażenie, że władze Szczecina unikają zajęcia jednoznacznego stanowiska w tej sprawie.

Władze Szczecina nie wyraziły zgody na wmurowanie w chodnik ulicy Żupańskiego kamienia (Stolperstein) upamiętniającego rodziców pani Gudrun Netter – przedwojennych mieszkańców naszego miasta. Uznano za słuszne argumenty Instytutu Pamięci Narodowej dowodzącego, że Stolpersteine to projekt artystyczny nie dość jednoznacznie eksponujący fakt, kto ponosi główną odpowiedzialność za śmierć upamiętnianej osoby i że jest to III Rzesza Niemiecka. Sugerowano również, że jest to forma upamiętnienia nie dość godna – przekonywano, że deptanie po symbolach upamiętnienia, a Stolpersteina to kamienie wmurowywane w normalnie użytkowane chodniki, jest sprzeczne z polską tradycją. Wywołało to burzliwą dyskusję, spory, niekiedy bardzo emocjonalne. Wywołały też większe, niż dotąd, zainteresowanie opinii publicznej historią szczecińskich Żydów oraz ideą upamiętnienia ofiar deportacji z lutego 1940 roku.

Podczas poświęconego sprawie Stolpersteinów spotkania w Książnicy Pomorskiej skomentował Pan dyskusję wokół tego projektu dość gorzko. Powiedział Pan: „Nie dość, że Niemiec, to jeszcze Żyd”. Zabrzmiało to jak ukryty zarzut antysemityzmu…

Nie taka była moja intencja, choć w Polsce mieliśmy i nadal mam wydarzenia o zdecydowanie antysemickim charakterze. Na szczęście zmienia się to na przestrzeni lat. Raz jest lepiej, raz gorzej.

Spotykał się Pan z przejawami antysemityzmu w Szczecinie?

Wręcz przeciwnie. Moje osobiste doświadczenia są bardzo pozytywne. Zwłaszcza u przedstawicieli młodego pokolenia – ludzi, dla których Szczecin jest świadomym wyborem, nie zrządzeniem losu. Oni chcą żyć w Szczecinie otwartym, wielokulturowym, chcą czerpać z historii naszego miasta, nad którym powiewały przecież różne flagi i sztandary. Dla nich różnorodność jest bogactwem, nie problemem. Kilka dni temu rada miasta wyraziła zgodę na realizację inicjatywy wzniesienia pomnika pod nazwą „Ściana pamięci”. W miejscu, gdzie znajdował się przedwojenny cmentarz żydowski przy ul. Tczewskiej, z inicjatywy pana Marka Łuczka – z zawodu policjanta, z wykształcenia i zamilowania historyka – grupa wolontariuszy wydobyła z ziemi ponad 200 fragmentów nagrobków, które utworzą lapidarium upamiętniające przedwojennych żydowskich mieszkańców Dąbia. Wielu ludzi, w swoim wolnym czasie, z własnej woli, przekopywało ten teren, by przywrócić miastu fragment jego historii, by wspomnieć tych, którzy w Dąbiu żyli i tam zostali pochowani. To coś wspaniałego.

Marek Łuczak nie prosił o nic władz miasta. Za pośrednictwem Facebooka zgromadził wokół siebie grupę pasjonatów, razem odnaleźli materialne ślady zniszczonego cmentarza, wydobyli je. Formalny wniosek w tej sprawie przedłożył radzie miasta i uzyskał akceptację. Wiceprezydent Krzysztof Soska zarzucił wam zaniechania w tej sprawie. Nie było formalnego wniosku o upamiętnienie deportacji z lutego 1940 roku.

Nie było. Z pewnością mogliśmy w tej sprawie zrobić dużo więcej, to prawda. Sam też pewnie mogłem bardziej zaangażować się w załatwienie tej sprawy. Wymaganie od innych, że spełnią nasze oczekiwania, to za mało. Pan Marek Łuczak udowodnił, że jeśli czegoś się bardzo chce, to można to osiągnąć. Brakuje nam jego energii. Domagamy się przekazania terenu po synagodze, spalonej w 1938 roku w trakcie Nocy Kryształowej, ale nasze środowisko niewiele zrobiło dotąd w tej sprawie, choć mieliśmy w swoim gronie profesorów wyższych uczelni i dyrektorów instytucji publicznych. Zgadzam się z opinią, że nie jest rolą Miasta decydowanie o tym, kogo należy upamiętnić i w jakiej formie. Jest natomiast obowiązkiem władz miejskich wspieranie inicjatyw, umacniających wizerunek Szczecina jako miasta otwartego i tolerancyjnego.

Zaskakującą dla części opinii publicznej była krytyczna opinia na temat idei Stolpersteine przedstawicieli środowiska żydowskiego Szczecina. W tym duchu wypowiadała się między innymi Różna Król, przewodnicząca Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów pod koniec lutego 2019 r., podczas poświęconego tej sprawie posiedzenia Komisji Kultury i Promocji Rady Miasta.

Nie jesteśmy przeciwnikami tego projektu, szanujemy każdą formę oddania czci ofiarom nazizmu. Chcemy jednak pójść dalej. Stolpersteine to forma upamiętnienia konkretnych osób, realizowana na wniosek członków ich rodzin, przyjaciół czy organizacji społecznych. A co z upamiętnieniem ofiar Holocaustu, o które nie ma się kto upomnieć?

Cmentarz Żydowski w Warszawie. Fot. R. Jesswein

Jak wyobraża Pan formę upamiętnienia tych wydarzeń?

Nie mamy żadnych założeń do formy, a więc i żadnych ograniczeń. Podzielam opinię, że winien to być obiekt znaczący również z artystycznego punktu widzenia. Miejsce po spalonej synagodze to przecież niemal samo centrum miasta. Jestem otwarty na różne wizje, koncepcje, choć chciałbym, by było to miejsce żywe, miejsce hołdu ale i spotkań, rozważań o wnioskach płynących z przeszłości, ale i refleksji na temat tego, co przed nami. Musi to być miejsce promujące ideę demokracji, tolerancji, wolności, wykorzystujące wszystkie dostępne dziś nowoczesne formy przekazu. Ważne treści muszą być obecnie przekazywane w formie atrakcyjnej dla młodego pokolenia. Takiej, jaką proponuje np. muzeum POLIN w Warszawie.
Bliska jest mi idea wykorzystania zbioru kenkart wszystkich deportowanych w 1940 roku, odnalezionych po latach w szczecińskim archiwum. Dzięki nim znamy nie tylko imiona i nazwiska deportowanych, znamy daty i miejsca ich narodzin, mamy ich fotografie a nawet odciski palców. Żadna z tych osób nie jest anonimowa. To coś więcej, niż tylko liczba ofiar. Funkcja i forma tego obiektu mogą być bardzo różne.

Pojawia się idea zorganizowania międzynarodowego konkursu.

To piękna idea. Niech zdecydują artyści. Co ważne – już samo ogłoszenie takiego konkursu może być znakomitą formą światowej promocji Szczecina jako miasta otwartego, miasta dialogu, twórczej wymiany myśli i idei.

Kiedy można spodziewać konkretnych działań w tej sprawie?

Jesteśmy w trakcie dyskusji na ten temat. Rolę wiodącą, jak dotąd, będzie pełniła pani Róża Król, która walczy o realizację tej idei od wielu lat. Rozmawiamy na ten temat nie tylko z władzami miasta, ale i województwa – osiemdziesiąt lat temu deportowani byli mieszkańcy nie tylko Szczecina, ale też innych miast i miasteczek prowincji pomorskiej. O historii i wynikających z niej wnioskach oraz zobowiązaniach rozmawiałem też z księdzem arcybiskupem Andrzejem Dzięgą. Mieliśmy ku temu okazję podczas spotkań opłatkowych, na które od trzech lat jestem zapraszany. Ksiądz arcybiskup jest wybitnym historykiem. uznał, że moglibyśmy o tym opowiadać wspólnie. Odniosłem wrażenie, że księdzu arcybiskupowi bliska jest idea wspólnych działań na rzecz tolerancji, porozumienia, współpracy, na temat prześladowań, których doświadczali w przeszłości nie tylko Żydzi, ale też przedstawiciele wielu religii czy kościołów. Rozmawialiśmy o formach dialogu międzyreligijnego wspominając między innymi fakt, że Jan Paweł II był pierwszym w historii papieżem, który odwiedził synagogę i który położył wielkie zasługi dla stworzenia sprzyjających warunków dialogu międzyreligijnego. To kolejny dowód na to, że dzielą nie religie, ale ludzie.
Przy okazji chciałbym tez zapowiedzieć rozpoczęcie prac nad filmem, dokumentującym wydarzenia z lutego 1940 roku. W Stowarzyszeniu „Pamięć, Pokolenia, Przyszłość” działa już grupa inicjatywna, opracowywana jest dokumentacja, pod koniec roku będziemy mogli ogłosić nazwisko reżysera tego filmu. Prace nad tym dokumentem zostały opóźnione przez pandemię koronawirusa, ale taki film na pewno powstanie.

Dziękuję za rozmowę.

Rafał Jesswein.

Informację o działalności Stowarzyszenia „Pamięć, Pokolenia, Przyszłość” można znaleźć na profilu Facebook https://www.facebook.com/pages/category/Science–Technology—Engineering/Pami%C4%99%C4%87-Pokolenia-Przysz%C5%82o%C5%9B%C4%87-Stowarzyszenie-113204833786177/

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here