Okazało się, że suweren nakłonił lub też zainspirował swoje pokorne sługi, a może nawet reprezentantów, żeby uchwalili w Sejmie ustawę. Ustawę o przemocy w rodzinie. Tak tę ustawę nazywa się. Nie byłoby nic dziwnego w tym pomyśle, gdyby znalazł się autor tego projektu i powiedział po co to zrobił. Człowiek z krwi i kości. Z imieniem i nazwiskiem. Znany mediom i sąsiadom.
Nic normalnie się nie zdarza. Powstało zamieszanie, zadziałało mieszadło (jest szumidło to i pojawiło się mieszadło) polityczne, i koniec końców Premier rozkazał ustawę wycofać.
Pomysłodawca i być może autor tekstu ustawy, uznał za konieczne i zaproponował iżby pierwszy łomot, pierwsze manto, pierwsze wciry, które to on jej (najczęściej) lub ona jemu (bardzo rzadko) spuści, niezależnie od stanu zdrowia obojga stron, uznać w sensie prawnym za niebyłe. Raz można by było bezkarnie wykonać bęcki ale wtrącił się ten Premier.
Jakie, które to lobby stoi za tym pomysłem – „wróble” czy „lwiątka”? Kto jest zainteresowany wreszcie, bez konsekwencji kijkiem zmacać żonkę? I oświadczyć sąsiadom i policji: to było pierwszy raz i prawo na to pozwala.
W programie Salonu Niezależnych, kabaretu-legendy początku lat siedemdziesiątych, „Żyj na huśtawce żyj”, Jacek Kleyff, Janusz Weiss i Michała Tarkowski omawiali projekt ustawy wniesionej przez osoby nieznane, podobnie jak dzisiaj. Pięćdziesiąt lat temu, jeden z reprezentantów narodu (tak się mówiło 50 lat temu i dzisiaj również), owoż ten reprezentant – vox populi, suweren ówczesny socjalistyczny, zaproponował żeby było jak następuje: osoby niepoczytalne, psychicznie chore, powinny zostać ubezwłasnowolnione. Jak widać, kabaret Salon Niezależnych nie zajmował się kocimi kłakami na garniturze Prezesa i chińską kuchnią. Przyznać jednak trzeba, że od „szyderki” koledzy nie stronili i Jacek Kleyff nie raz, nie dwa piosenkę o Sejmie śpiewał.
Taka ustawa w tamtych czasach – gdyby przeszła – pozwalała zamknąć krnąbrnych i niesfornych w „psychuszce” na długie lata; skojarzenie zagraniczne, wręcz sąsiedzkie, jest jednoznaczne. Fakt, że słynny Belus i Kofta napisali „Kompot” w warszawskim szpitalu psychiatrycznym, ale też nie wpakowali ich tam ubecy tylko znaleźli się tam na własną prośbę. I napisali.
Po pięćdziesięciu latach nieznani „reprezentanci” uwalniają dewiantów od odpowiedzialności i pozwalają im wrócić na miejsce „zbrodni” czyli na rodziny łono. Przy okazji dostanie się niedobrym sąsiadom, co donieśli na policję i poświadczyli prawdę w sądzie.
Pięćdziesiąt lat temu koledzy z Salonu, zastanawiali się na scenie, nad czym aktualnie, po odrzuceniu ustawy o ubezwłasnowolnieniu osób z orzeczeniem choroby psychicznej, nad czym pracuje teraz tzn. pracował wtedy ten „reprezentant” – autor odrzuconej ustawy. Co kombinuje, jaki otrzymał zadanie?
Nad czym pracują „suwereni-reprezentanci” teraz? Może to ci sami, tylko starsi o 50 lat; tacy zawsze się przydadzą. Niewykluczone, że się właśnie przydali, i zapomnieni nie zostaną.
Skutkami uchwalenia ustawy „psychiatrycznej” przerazili się nawet „czerwoni”; zdali sobie bowiem sprawę, że „swoich” można w ten sposób również załatwić.
Co przeraziło – wreszcie – Premiera? Jaki wpływ na tę decyzję miało wezwanie do prokuratury tłumaczki rozmowy Tusk-Putin, jak i dyskusja o ostatnim nominacie?
Wojciech Hawryszuk, Szczecin, przy Kaszubskiej, 3 stycznia 2019