Jest takie powiedzenie, że jak nie wiesz co robić, to powołaj Radę. Względnie komisję, lub komitet. Więc samorządy powołują Rady Pożytku, Rady Seniorów, Rady Młodzieży itd. Pożytek jest w porządku, Rada Seniorów oczywista, a rada czy też bardziej godnościowo – Senat Młodzieży bardzo dobrze świadczy o gospodarzu miasta. Dla wszystkich jest oczywista różnica pokoleniowa i potrzeba osobnych rad – tych dla starszych i dla dzieciaków.
A czy osobnych rad potrzebują kobiety i mężczyźni? A zwłaszcza kobiety – bo z każdej możliwej statystyki wynika, że to one są grupą – jak to się pięknie określa – defaworyzowaną? Nie ma ich lub jest ich mniej w gronach decyzyjnych – w polityce, instytucjach i gospodarce. To one więcej czasu spędzają na zajęciach domowych i mniej zarabiają w pracy. To one ciągną wózki po wysokich krawężnikach i próbują je wepchać do miejskiego autobusu. To one są opiekunkami dzieci, osób zależnych i starszych. To one wreszcie są ofiarami niealimentacji i przemocy domowej.
Czy zatem potrzebują osobnych Rad i lobbowania za większą uważnością dotyczącą ich spraw w politykach miejskich, w wydatkach na usługi publiczne i planowanych inwestycjach? Hmmm… okazuje się, że o ile wiek jest kryterium granicznym dla powoływania osobnych ciał doradczych, o tyle płeć już nie. Bo przecież każdy polityk ma matkę i żonę. Więc wie…. Od lat słucham i rozmawiam z samorządowcami i kandydatami na polityków. Z mojego osobistego doświadczenia wynika, że osobiste doświadczenie polityków i kandydatów na polityków jest wystarczającą dla nich kompetencją do tego, żeby znać się i wiedzieć. Wiedzieć czego potrzebują i chcą kobiety. Jakże często słyszymy w wypowiedziach polityków takie kwestie, jak: „moja żona uważa”, „moja żona” tak czy inaczej postępuje – urocze i bardzo dobrze świadczy o szacunku i partnerstwie. Czyli o kandydacie świadczy. I ma być też dobre dla miasta i dla wszystkich innych żon. Osobisty model rodziny, ten realizowany indywidualnie życiowy plan, wynegocjowany przez dwie osoby (i ich rodziny/otoczenie) układ staje się modelem wzorcowym dla każdej możliwej sytuacji, w której pojawia się „problem kobiecy”. „Moja żona”, „moje córki”, „moja rodzina” staje się centrum samorządowej kobiecej galaktyki. A poza nimi czarna dziura i kosmos – niewiedzy? nieświadomości? nieuważności? I w gruncie rzeczy braku szacunku dla innych indywidualnie realizowanych życiowych planów, innych wynegocjowanych „partnerskich/małżeńskich” kontraktów. Braku uważności i woli zaangażowania polityk miejskich w rozwiązywanie faktycznych problemów kobiet będących wynikiem społecznego przyzwolenia … na ową niealimentację, przemoc, wysokie krawężniki, brak żłobków i przedszkoli i tych wszystkich rzecz, na które zwróciłaby uwagę Rada Kobiet. Gdyby była.