Marsz po polską szkołę! Studium inkorporacji edukacji

0
454

Edukacja jest kluczem do umysłów ludzi. Edukacja jest szansą na społeczną zmianę. Edukacja jest nadzieją na realizację mniej lub bardziej utopijnych wizji „nowego społeczeństwa”. Prawo i Sprawiedliwość zdaje się tak właśnie spoglądać na polski system edukacyjny, czego dowody prezentuje, wprowadzając kolejne zmiany legislacyjne. Nie będzie przesadą powiedzieć, że po 2015 roku w polskim systemie edukacyjnym mamy tylko jedną stałą – zmienność. Jedynie częściowo do sytuacji takiej doprowadził czynnik niezależny, czyli przetaczająca się przez świat pandemia. Zdecydowana większość przeobrażeń ma charakter stricte polityczny, wszystkie zaś układają się w ciąg zmierzający do inkorporowania kolejnych obszarów systemu edukacji przez czynniki polityczne. Od 2015 roku obserwujemy zatem regularny i konsekwentny marsz po polską szkołę.

Marsz po polską szkołę dokonuje się odmiennymi metodami niż marsz partii rządzącej po władzę sądowniczą. Można wręcz powiedzieć, że paradoksalnie proces inkorporowania edukacji przebiega w sposób bardziej przemyślany i dużo bardziej metodyczny. Nie towarzyszą mu działania jawnie niekonstytucyjne, choć – co ważne – ma wprowadzić do polskiej szkoły również zmianę aksjologiczną. Jego swoistą bazą była radykalna przebudowa strukturalna dokonana za kadencji minister edukacji narodowej Anny Zalewskiej. W latach 2016–2017 przyjęto szereg zmian legislacyjnych, które poskutkowały likwidacją gimnazjów i reaktywacją ośmioklasowych szkół podstawowych, czteroletnich liceów i pięcioletnich techników. Zmiany ustroju edukacyjnego dokonano bez okresu przejściowego, bez realnych konsultacji z szerokimi kręgami środowisk oświatowych, bez jakiejkolwiek współpracy z wybitnymi specjalistami w zakresie zarządzania oświatą, metodyki i dydaktyki kształcenia bądź znawcami polityk publicznych. Tysiące nauczycieli straciło zatrudnienie lub zostało zmuszonych do zmiany jego miejsca, wielu uzupełnia etaty w dwóch, a nawet trzech szkołach. Dziesiątki tysięcy uczniów z dnia na dzień wrzucono w zupełnie nowe realiach systemowe.

Stworzeniu nowego systemu edukacyjnego towarzyszy równie radykalna przebudowa programu nauczania. Warto przypomnieć, że poprzednia reforma programowa wkroczyła do liceów i techników zaledwie w 2012 roku. Nie minęła nawet dekada, a polska szkoła kolejny raz ma zacząć uczyć inaczej. W 2017 roku minister edukacji ogłosiła rozporządzeniem nową podstawę programową dla szkół podstawowych, a w 2018 roku weszła w życie nowa podstawa programowa dla liceów i techników. Miesiącami dziennikarze i działacze społeczni próbowali wymusić na Annie Zalewskiej publikację nazwisk autorów obu podstaw. Do dziś ministerstwo skąpi informacji na ten temat. Na pewno wiemy wyłącznie to, co o nowej podstawie programowej mówią specjaliści: jest anachroniczna i kompletnie nie przystaje do szybko zmieniającej się rzeczywistości; ukierunkowuje na przyswajanie przez uczniów treści noszących znamiona wiedzy pamięciowej, w mniejszym stopniu wymusza zaś kształtowanie istotnych umiejętności. W dodatku została przeładowana treściami kształcenia. Zarówno nauczyciele, jak i rodzice zgodnie podkreślają, że niewspółmiernie wydłużył się czas, jaki młodzi ludzie spędzają nad książkami i zadaniami domowymi. Do szkół średnich wkroczył podwójny rocznik; jego liczebność sparaliżowała niejedną placówkę, a wielu uczniom uniemożliwiła kształcenie w liceum ich marzeń ze względu na mniejszą liczbę miejsc oferowanych w procesie rekrutacyjnym. Można by pomyśleć, że działania są wyłącznie przejawem braku profesjonalizmu ekipy minister Zalewskiej i wynikiem niezwykle szybkiego jak na warunki europejskie procesu tworzenia legislacyjnych podstaw „reformy” edukacji. Jeśli przyjrzeć się dokładniej, okaże się jednak, że w tym szaleństwie jest metoda.

Przeładowanie podstawy programowej treściami kształcenia, z których część wydaje się zupełnie nieprzydatna do funkcjonowania we współczesnym świecie, zmieniło nauczycieli w urzędników, biernie wykładających i egzekwujących przyswojone przez uczniów treści. W ich natłoku głównym problemem stała się pogoń za przysłowiową już realizacją programu. Nowe podstawy programowe – wbrew oficjalnym zapewnieniom – nie uczą kreatywnego ani krytycznego myślenia, zamykają uczniów w koleinach anachronicznej i szybko przemijającej wiedzy, nie otwierają na zmieniający się świat. Są do cna konserwatywne: mają hamować zmianę społeczną i podtrzymywać tradycyjne wartości, zachowywać wyimaginowane hierarchie społeczne i kształcić raczej w duchu posłuszeństwa niż kontestacji. W częstych i oficjalnych wystąpieniach następców Anny Zalewskiej: Dariusza Piontkowskiego i Przemysława Czarnka, wybrzmiewają zapowiedzi rewizji interpretacji historii, promowania eurosceptycyzmu, kształtowania jednostronnego punktu widzenia na ważne wydarzenia z naszej przeszłości, szczególnie najbliższej (na przykład dzieje „Solidarności”, Okrągły Stół, plan Balcerowicza, transformację ustrojową).

Nie należy mieć złudzeń co do zamiarów ekipy aktualnie rządzącej Polską. Przebudową ustroju edukacyjnego uczyniono jedynie pierwszy krok w procesie inkorporacji polskiej szkoły. Po nim dokonano zmiany programowej – to w tym miejscu władza uzyskuje namacalny wpływ na wychowanie młodych Polaków. Kolejne działania ministrów edukacji zdają się być czytelne dla wszystkich, którzy rozumieją nie tylko edukację, ale przede wszystkim jej rolę w życiu przeciętnego obywatela. Poronionym pomysłem, by rozdzielić kształcenie w zakresie historii powszechnej i historii Polski – notabene jest to reaktywacja pomysłu Romana Giertycha sprzed kilkunastu lat – Prawo i Sprawiedliwość dało jasny sygnał, że chodzi mu o instytucjonalizację własnej wizji otaczającego świata i przeszłości. Zapowiedź obowiązku uczęszczania na religię lub etykę (teoretycznie uczniom pozostawiono wybór) doprowadzi do rzeczywistego wykluczenia wielu młodych Polaków z rzetelnego i zgodnego z ich światopoglądem kształcenia etycznego. Brak kadr odpowiednio przygotowanych do nauczania etyki sprawi, że przedmiot ten zdominują katecheci. Czy wówczas lekcje religii i etyki będą się czymś od siebie różnić? Można mieć co do tego wątpliwości.

Krok trzeci marszu na polską szkołę zasadza się na zmianach kadrowych albo przynajmniej na stworzeniu odpowiednich mechanizmów, które umożliwiłyby czynnikom politycznym skuteczny nadzór i kontrolę nad całością procesów edukacyjnych. Chodzi o to, aby nauczyciele uczyli prawomyślnie i uczyli prawomyślności. Minister Zalewska usiłowała wywrzeć na nich presję poprzez wprowadzenie niezwykle kontrowersyjnych i powszechnie krytykowanych przepisów o postępowaniu dyscyplinarnym względem nauczycieli. Niemal miesięczny powszechny strajk nauczycieli w 2019 roku partia rządząca wykorzystała do uruchomienia niespotykanej w historii Polski fali antynauczycielskiej propagandy; jej naczelną tubą uczyniono tak zwaną telewizję publiczną. Brak długoterminowej polityki wzrostu wynagrodzeń nauczycieli jest de facto formą utrzymania negatywnej selekcji do tego zawodu. Rząd z pozoru oczekuje, że nauczyciele zmienią się w bohaterów pozytywistycznych nowelek Konopnickiej czy Prusa, w rzeczywistości zaś chodzi o to, by najlepiej wykształcone osoby – element potencjalnie niebezpieczny, wywrotowy czy wręcz antyrządowy – trzymać z dala od szkoły. Także zapowiadane zmiany w składzie komisji konkursowych wyłaniających dyrektorów szkół summa summarum mają sprawić, że to kuratoria oświaty, pod zarządem powoływanych przez ministra edukacji kuratorów, będą miały kluczowe znaczenie przy obsadzaniu stanowisk dyrektorskich. Paradoksalnie wprowadzenie takiej zmiany poskutkowałoby utratą kontroli organów prowadzących, czyli głównie jednostek samorządu terytorialnego, nad zarządzaniem szkołami; a przecież finansują je, a wręcz subwencjonują właśnie samorządy.

Punktem docelowym ma być przejęcie kontroli nad powszechnym systemem edukacji przez aktualną partię rządzącą. Jeszcze żadna partia polityczna w okresie III RP nie próbowała tak bezceremonialnie uczynić z edukacji narzędzia walki o dusze młodych Polaków. Krok pierwszy – zmianę ustroju edukacyjnego – już uczyniono. Krok drugi to zmiany programowe, których efektem ma być ukształtowany przyszły wyborca Prawa i Sprawiedliwości: osoba bierna, nierozumiejąca współczesnego świata, powielająca schematy i szablony, niezdolna do krytyki, kontestacji ani polemiki. Etap zmian programowych trwa i niewykluczone, że minister Czarnek został oddelegowany do sfinalizowania tego procesu. Krok trzeci obejmuje zmiany kadrowe. Ponieważ rządzący zdają sobie sprawę, że nie da się zastąpić „nowymi elitami” rzeszy ponad pół miliona nauczycieli, postanowiono „stępić ich pazury” przepisami o postępowaniu dyscyplinarnym, a dyrektorów szkół powoływać zgodnie z oczekiwaniami kuratoriów oświaty. Władzy zależy również na utrzymaniu selekcji negatywnej wśród nauczycieli – wyższe pensje zwiększyłyby nie tylko konkurencję, ale także oczekiwania wobec przedstawicieli tego zawodu. Realizację etapu już rozpoczęto. Możliwe, że minister Czarnek uruchomi procesy legislacyjne, które doprowadzą do zakończenia marszu.

Nie łudźmy co do ostatecznego celu. Polska szkoła jest obecnie traktowana przez rządzących instrumentalnie, a rzeczywistym celem są umysły dzieci i młodzieży.

— 

Sławomir Drelich – politolog i etyk, adiunkt na Wydziale Politologii i Studiów Międzynarodowych UMK w Toruniu, nauczyciel w I Liceum Ogólnokształcącym im. Jana Kasprowicza w Inowrocławiu. Współzałożyciel periodyku naukowego „Dialogi Polityczne”, publicysta kwartalnika „Liberté!”.

https://instytutobywatelski.pl/

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here