– W czymś jesteśmy najlepsi na świecie! – pisze Adam Szejnfeld na Facebook. Pisze… Szydzi i jątrzy! No bo co z tego, że w Polsce mamy 22 ministrów i 96 wiceministrów a we Włoszech jest ich tylko – odpowiednio 16 i 45? Co z tego, że mamy jeden z najbardziej rozbudowanych kadrowo rządów w dziejach, a każdy minister i wiceminister ma przecież własną sekretarkę, gabinet, samochód służbowy z kierowcą, doradcę albo doradców i gdyby zebrać ich wszystkich, ustawić do wspólnego zdjęcia w wielkiej politycznej rodzinie, to tła w Al. Ujazdowskich mogłoby zabraknąć. No co z tego? Adam Szejnfeld sam kiedyś był wiceministrem gospodarki, więc pewnie mu żal, a na dodatek z PO jest, i z Europejskiej Partii Ludowej, tej od Tuska, więc wiadomo.
Mówi Adam Szejnfeld o liczbach, ale nie one są najważniejsze. Ławka kadrowa partii rządzącej jest krótka i choć zapotrzebowanie na dobrze płatne posady jest wielkie, to kandydatów sprawdzonych, politycznie zweryfikowanych, skupionych jest wokół władzy niewielu. W efekcie ponad połowę rządu stanowią parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości. W skład rządu wchodzi dwóch senatorów i 55 posłów z liczącego 235 członków klubu parlamentarnego PiS. „Oznacza to, że co czwarty z posłów rządzącego ugrupowania jest jednocześnie członkiem rządu, który jako poseł powinien kontrolować” – napisał Tomasz Skory z Radia RMF. Kontrolują się więc sami. Są w tej krytyce bezkompromisowi. Nie mają z sobą lekko.
Na dodatek nominację wręczył premier Mateusz Morawiecki niezgodnie z obowiązującym w Polsce prawem. Red. Tomasz Skory przypomina, że obowiązująca ciągle „Ustawa o Radzie Ministrów” stanowi, że minister wykonuje swoje zadania „przy pomocy sekretarza i podsekretarzy stanu” (sekretarz stanu jest wiceministrem wyższej rangi, niż podsekretarz stanu, ma prawo do zastępowania ministra). JEDNEGO sekretarza stanu, podsekretarzy może być kilku. Tymczasem – jak wylicza dociekliwy redaktor – w polskim rządzie sekretarzy stanu jest aż 42 – dla przykładu: czterech w Ministerstwie Aktywów Państwowych Jacka Sasina (wszyscy są jednocześnie posłami), czterech w MON (dwóch to parlamentarzyści), trzech w resorcie koalicjanta Zbigniewa Ziobry.
Nikt Mateusza Morawieckiego nie powiadomił o ustawowym ograniczeniu? Nie wyjaśniono premierowi, że wręczając nominacje łamie obowiązujące prawo? Wyjaśnienie jest znacznie prostsze. Niesprawiedliwa byłaby sugestia, że chodzi o pensję, która w przypadku sekretarza stanu jest wyższa, niż podsekretarza – do rządu idzie się przecież, by służyć, nie zarabiać. Zarabiać idzie się do spółek Skarbu Państwa, najchętniej w radach nadzorczych, bo tam nawet specjalnie narobić się nie trzeba. Chodzi o art., 103 Konstytucji RP stanowiący, że nie wolno łączyć mandatu posła z pełnieniem innych funkcji państwowych, pomijając – cóż za przypadek! – członków Radu Ministrów (a więc ministrów) oraz „sekretarzy stanu w administracji rządowej”. I sprawa jest jasna. Potrzebni są państwo posłowie w rządzie, bo do nikogo innego władza nie ma zaufania w tych trudnych u wymagających czasach, a nie można ich do rządu powołać, bo prawo na to nie pozwala, to prawo trzeba obejść. Albo zignorować. Jeśli prawo jest niezgodne z oczekiwaniami rządzących – tym gorzej dla prawa. Nie wolno? Jak to nie wolno, skoro jest polityczna potrzeba? Kto to zweryfikuje? Kto napiętnuje?
Zadaniem Sejmu jest stanowienie systemu prawnego naszego kraju i nadzór nad działalnością rządu. Władza ustawodawcza musi być niezależna od władzy wykonawczej. Musi mieć nad nią kontrolę, w razie potrzeby skarcić ją, skorygować rządową politykę, jeśli trzeba – wymienić rząd. Jeśli stanowienie prawa i jego wykonywanie znajduje się w jednych rękach, zakłócony zostaje jeden z fundamentów demokratycznego państwa. O władzy sądowniczej nie wspomnę, bo to zupełnie inny temat.
Rafał Jesswein.
Infografika: Adam Szejnfeld, Facebook.