„Wielu homoseksualistów w obozach koncentracyjnych było wyjątkowymi zwyrodnialcami i gwałcicielami” – napisał 15 czerwca br. na swoim twitterowym profilu Cezary Gmyz, korespondent TVP w Berlinie.
„Pod koniec 1938 roku znalazłem swoją wielką miłość” – wspomina Heinz Heger. Pod takim pseudonimem pochodzący z porządnego, mieszczańskiego domu wiedeńczyk, syn wysokiej rangi urzędnika ministerialnego, wydał swoje obozowe wspomnienia. Fred, dwa lat starszy od 22-letniego wówczas Hegera, był synem wysokiej rangi dygnitarza nazistowskiego z Rzeszy. Przyjechał do Wiednia, by ukończyć studia lekarskie na światowej sławy Akademii Medycznej.
Aresztowano go na podstawie amatorskiej fotografii, którą podarował Fredowi na Boże Narodzenie 1938, a na której obejmowali się z Fredem po przyjacielsku. „Mojemu przyjacielowi z wyrazami wiecznej miłości i najgłębszego oddania!” – głosił napis na odwrocie. To wystarczyło. Wezwano go na przesłuchanie do wiedeńskiej siedziby Gestapo. Do swojego wiedeńskiego mieszkania wrócił dopiero po sześciu latach.
Nie pozwolono mu skontaktować się z rodziną. Jeszcze tego samego dnia przewieziono do aresztu policyjnego na Rossauerlaende. Był trzeci w pojedynczej celi. Proces odbył się po dwóch tygodniach. W oparciu o niemiecką poprawkę do paragrafu 175 skazany został przez austriacki sąd „za utrzymywanie współżycia seksualnego z osobą tej samej płci” na 6 miesięcy ciężkiego więzienia, zaostrzonego dodatkowo o jeden dzień głodówki w miesiącu. Po pół roku, na żądanie Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, został objęty tzw. aresztem ochronnym (Schutzhaft ) – to tymczasowe zatrzymanie bez określenia terminu jego zakończenia. W styczniu 1940 roku wywieziono go do Sachcehausen.
W jednej sali zakwaterowano 250 mężczyzn. Wyłącznie homoseksualistów. Choć była zima – okna pokrywała centymetrowa warstwa lodu – spać wolno było tylko w samej koszuli nocnej, z rękami na kocu. Przyłapanych z rękami pod kocem oblewano kilkoma kubłami zimnej wody i wystawiano na zewnątrz. Jeśli ktoś przeżył – z zapaleniem płuc kierowany był „na rewir”. Nie wracał już stamtąd. „Więźniowie z różowym trójkątem byli chętnie wykorzystywani do eksperymentów medycznych, a prowadzone na nas doświadczenia przeważnie kończyły się śmiercią” – wspomina Heger.
Liczono ich każdego wieczoru, podczas apelu, po powrocie z pracy. Na apelu usieli być obecni również ci, którzy zmarli w ciągu dnia. Kładziono ich na końcu szeregu więźniów danego bloku. Dopiero po apelu i wyksięgowaniu zmarłych odnoszono do kostnicy. „Przed południem musieliśmy przenosić śnieg leżący przed blokiem z lewej strony alejki na prawą. Po południu zaś ten sam śnieg odnieść z powrotem z prawej strony na lewą”.. Ładowali gołymi rękami, przenosili go w połach płaszcza. Pracował też w kopalni gliny. „Niemal codziennie zdarzało się, że więźniowie dawali sobie odrywać palce u rąk lub stóp, czasami podkładali pod lory nawet całe dłonie czy stopy, by tylko odejść z komanda w gliniance”.
Naprawdę nazywał się Josef Kohout, ale do końca życia pozostał anonimowy. Na podstawie paragrafu 175 KK aresztowano go i zesłano do KL Sachsenhausen, KL Flossenburg oraz KL Dachau tylko dlatego, że był homoseksualistą. Przez ponad 25 lat nie mógł o tym opowiedzieć, nie mógł dochodzić swoich praw, domagać się zadośćuczynienia, uzyskać status ofiary – do 1971 r. homoseksualizm był w Austrii przestępstwem. Dyktując swoje wspomnienia ćwierć wieku po zakończeniu wojny, formalnie rzecz biorąc, były więzień hitlerowskich obozów koncentracyjnych był więc nadal przestępcą.
W latach 1967-68, Josef Kohout zrelacjonował przeżycia z tamtych lat swojemu przyjacielowi Johannowi Neumannowi. Nie były to łatwe opowieści. „Świadectwo to było pierwszym publicznym głosem więźnia z różowym trójkątem. Świadczy ono także o odwadze, z jaką autor mówi o losie nie zawsze tylko godnym współczucia, lecz czasem też stawiającym go w dwuznacznym moralnie świetle” – stwierdza we wstępie do wspomnień Kohouta Anna Richter.
Neumann szukał wydawcy rękopisu przez cztery lata. Publikując go pod pseudonimem Heinz Heger. Neumann chciał chronić zarówno siebie –również był homoseksualistą – jak i Josefa Kohouta. Ostatecznie wspomnienia wydane zostały w 1972 roku.
Heger wspomina: „Żaden z więźniów nie mógł podchodzić do ogrodzenia bliżej niż na 5 metrów. Jeśli ktoś przekroczył tę granicę, esesmani strzelali bez ostrzeżenia, traktując to jako próbę ucieczki. Za każdego więźnia przyłapanego na takiej próbie eesman, który go „załatwił”, dostawał trzy dni urlopu specjalnego (…) co najmniej dziesięć razy widziałem, jak esesmani zrywali więźniowi czapę z głowy i rzucali na ogrodzenie, a potem rozkazywali mu przynieść ją z powrotem (…) zaczynali bić nieszczęśnika kijami, tak że ten mógł wybrać, jak woli umrzeć. Albo mógł pozwolić, by bestie w mundurach SS go zatłukły, albo mógł podejść do ogrodzenia po swoją czapkę, żeby strażnicy zastrzelili go podczas „próby ucieczki”.
Pewnego dnia przydzielony został do komanda roboczego, które miało zająć się budową strzelnicy dla esesmanów z obozu. „Po kilku dniach na strzelnicy pojawiła się grupa esesmanów, którzy mieli odbywać ćwiczenia w strzelaniu, choć w tym czasie my, więźniowie, nadal musieliśmy wyładowywać tam taczki ziemi. (…) Kule świszczały między nami, wielu moich towarzyszy padło na ziemię, niektórzy tylko ranni, inni trafieni śmiertelnie. Wkrótce zauważyliśmy, że esesmani chętniej niż tarcze wykorzystywali jako cel więźniów i urządzali sobie zwyczajne polowania na robotników z taczkami (…) byliśmy tylko zwierzyną łowną dla ludzi z SS, którzy każdy celny strzał do jednego z nas kwitowali okrzykami radości. W ciągu prawie czternastu dni, gdy trwały te prace, zginęło ponad piętnastu więźniów”.
To wtedy kapo zaproponował mu, że przydzieli go do ładowania ziemi na taczki – nie musiałby wozić ziemi na wał – jeśli zechce zostać jego kochankiem. „Nie byłbym wtedy narażony na śmierć od kul esesmanów. Po krótkim zastanowieniu zgodziłem się, gdyż moja wola życia była silniejsza niż jakiekolwiek wewnętrzne przekonania co do przyzwoitości i niezłomności charakteru. Jeśli ktoś chce mnie osądzać, niech to uczyni”. Kiedy po przeniesieniu do KL Flossenbuerg otrzymał podobną propozycję – już się nie wahał. Blokowy, pochodził z Hamburga. Zawodowy złodziej, ceniony kasiarz. W obozie cieszył się ponurą sławą, bywał okrutny. „Wobec mnie był pełen troskliwej dobroduszności”. Pół roku później został starszym obozu i „co najmniej dziesięć razy uchronił mnie od śmierci i jeszcze dzisiaj, ponad 25 lat później, jestem mu za to bardzo wdzięczny”.
Do najokrutniejszych kar, na jakie można było zostać skazanym, należał „słupek”. W mocnym palu, osadzanym pionowo w specjalnie wykopanej dziurze, montowano hak na wysokości około 2 metrów. Więźniowi zawiązywano ręce, podnoszono go i wieszano na tym haku za ręce. Ciężar całego ciała utrzymywały tylko stawy ramion. Bardzo szybko więzień tracił siły. Wywichnięte stawy wywoływały ból. Heger wspomina cierpienia młodego Tyrolczyka. „Unieruchomiony więzień najpierw został poddany „zabawie” w gabinet śmiechu – był łaskotany przez oprawców z SS gęsimi piórami w podeszwy stóp, pod pachami we wnętrzu ud i w innych wrażliwych miejscach odkrytego ciała. Najpierw więzień z wysiłkiem zachowywał milczenie (…) lecz potem musiał się roześmiać (…) aż jego gromki śmiech przeszedł w pełne bólu krzyki i jęki, po twarzy spływały mu łzy, całe ciało miotało się w więzach, próbując się uwolnić”.
„Pod koniec 1943 roku SS-Reichsfuehrer Himler wydał nowe zarządzenie w sprawie „wytępienia wynaturzeń seksualnych”, czyli homoseksualizmu, które głosiło, iż każdy, kto podda się kastracji, pod warunkiem dobrego sprawowania wkrótce zostanie zwolniony z obozu. Niektórzy więźniowie z różowym trójkątem rzeczywiście uwierzyli w te obietnice i – aby wydostać się ze śmiertelnej pułapki obozu – decydowali się na kastrację (…) zwalniano ich wprawdzie z obozu, ale zamiast do domu wysyłani byli do karnej dywizji SS Dirlewangera na front wschodni, prosto do walki z partyzantami, gdzie mieli szansę zginąć bohaterską śmiercią za Hitlera i Himlera”.
W paragrafie 175 niemieckiego kodeksu karego z 1871 roku homoseksualizm potraktowano na równi z zoofilią. Stanowił on: „Za sprzeczny z naturą nierząd, do którego dochodzi pomiędzy dwiema osobami płci męskiej lub między człowiekiem a zwierzęciem, grozi kara pozbawienia wolności, jak również możliwość zasądzenia pozbawienia praw obywatelskich”. Ponad pół wieku później naziści zaostrzyli ten przepis, uznając homoseksualizm za zagrożenie dla aryjskiej rasy. „Nowe prawo obowiązywało od 1 września 1935. Od tego momentu organy ścigania nie musiały już udowadniać, że doszło do stosunku seksualnego – wystarczyło samo podejrzenie o homoseksualizm” – napisała dr Joanna Ostrowska w bardzo interesującym posłowiu do polskiego wydania „Mężczyzn z różowym trójkątem”, pierwszych opublikowanych po zakończeniu wojny wspomnień homoseksualnego więźnia hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Za wszelkie przejawy „zakazanej miłości” uznano pocałunki, publiczne trzymanie się za ręce, gesty czy spojrzenia uznane za pożądliwe.
Przepisy te, w niezmienionej formie, stały się częścią niemieckiego prawa po zakończeniu II Wojny Światowej. Jeszcze w 1957 roku Federalny Sąd Konstytucyjny w Karlsruhe uznał § 175 KK, w brzmieniu uchwalonym przez narodowych socjalistów, za zgodny z niemiecką konstytucją. Dopiero 1968 r. kary za homoseksualizm usunięto z kodeksu karnego Niemieckiej Republice Demokratycznej, rok później złagodzono nazistowską wersję par. 175 w Niemczech Zachodnich, ale z penalizacji homoseksualizmu jeszcze wówczas w RFN nie zrezygnowano. Austria zdecydowała się na to 1971 r. Sześć lat później prezydent Niemiec Richard von Weizsäcker po raz pierwszy wymienił homoseksualistów wśród ofiar narodowego socjalizmu. Z ich karania zrezygnowano ostatecznie dopiero w 1994 r., blisko pół wieku po upadku Trzeciej Rzeszy.
Po represjach okresu nazistowskiego dotyka ich trauma wykluczenia społecznego – konieczności milczenia czy ukrywania się” – pisze Anna Richter. Ocalony, bo uniknął śmierci. Ale „ocaleni nie stali się ocalonymi” – stwierdza dr Joanna Ostrowska. Pozbawiono ich również możliwości opowiedzenia swoich historii, co dla innych ofiar nazistowskich prześladowań było „jednym ze sposobów przepracowania traumy”. J. Ostrowska zwraca uwagę na fakt, że w ich przypadku „wyzwolenie nie oznaczało wolności. W wielu przypadkach wręcz przeciwnie – prześladowanie trwało nadal”. Podaje przykład Heinza Doermera – byłego więźnia KL Neuengamme, który jako homoseksualista uwięziony został w 1941 roku a jednostkę penitencjarną opuścił dopiero 22 lata później. Nigdy nie otrzymał zadośćuczynienia za swoje krzywdy.
Ulle Schauws, rzeczniczka niemieckiej partii Zielonych, złożyła przeciw Cezaremu Gmyzowi pozew. Jak podał „Dziennik” berliński prokurator prowadzi dochodzenie w tej sprawie. Jak poinformował portal gazeta.pl „Schauws zaapelowała do Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej w Niemczech o wykluczenie Gmyza ze swoich kręgów”.
– To próba walki z prawdą historyczną – oburzył się C. Gmyz w wywiadzie dla „Do Rzeczy”.
Więźniowie obozów koncentracyjnych oznaczeni byli trójkątami w różnych kolorach:
brązowy – Cyganie
czarny – więźniowie „asocjalni”, aspołeczni, w tym homoseksualne kobiety
czerwony – więźniowie polityczni.
fioletowy – świadkowie Jehowy
niebieski – emigranci
różowy – homoseksualni mężczyźni.
zielony – więźniowie kryminalni
żółty – Żydzi.
Kawałek tkaniny w kształcie skierowanego szpicem do dołu trójkąta o długości około 5 centymetrów był naszyty na piersiach po lewej stronie bluzy więziennej i płaszcza oraz na zewnętrznej stronie prawej nogawki spodni. Różowe trójkąty były większe od pozostałych o dwa do trzech centymetrów.
Homoseksualiści oraz Cyganie i Żydzi usytuowani byli najniżej w hierarchii obozowej
Rafał Jesswein
Heinz Heger.
„Mężczyźni z różowym trójkątem. Świadectwo homoseksualnego więźnia obozu koncentracyjnego z lat 1939 – 1945”
Seria: Świadectwa. XX wiek.
Ośrodek KARTA, Warszawa 2016
[…] Tygodnik „Polityka” drukowany jest w nakładzie ponad 120 tysiecy egzemplarzy, średnia sprzedaż oscyluje wokół 90 tysięcy. Jest niekwestionowanym liderem segmentu „tygodników opinii” w Polsce.Środowisko dziennikarskie zawsze jest (powinno być) dumne z sukcesów swoich koleżanek, czy kolegów. Materiały w ogólnopolskich mediach to zawsze powód do gratulacji i satysfakcji. Publikacje w „Polityce” słynącej ze swoich żelaznych zasad redakcyjnych i wysokich standardów dziennikarskich, cieszą jeszcze bardziej. Rafał Jesswein podejmował ten temat na łamach Monitora Szczecińskiego. 10 sierpnia opublikowaliśmy tekst „Jeśli ktoś chce mnie osądzać, niech to uczyni”. https://monitorszczecinski.pl/jesli-ktos-chce-mnie-osadzac-niech-to-uczyni/ […]