Mam niejasne wrażenie, że mamy rok 1946, może 1950, i w dalszym ciągu czynny jest szlak Szczecin – centrala. Jechały w wagonach gzymsy, kominki, żeliwne płoty, cegła, meble, stal; Szaber jako przedsięwzięcie publiczno-prywatne. Rosjanie uczynili z tego szabru biznes międzynarodowy. Wg umów nam zostało to czego nie zabrali na wschód. Teatr Miejski był bardziej potrzebny w Warszawie niż w Szczecinie. Pierwszy w dziejach budownictwa transfer na odległość 500 km. Colleoni też się im spodobał. I rzeźby drewniane z kamiennych kościółków też były potrzebne w Warszawie.
Kiedyś próbowałem zainteresować księdza konserwatora szczecińskim „Szczerbcem”, który otrzymał Bogusław X od papieża Aleksandra VI. Miecz z napisem „Bogislao – Pontifex Alexander sextus Romae Anno 1498” jako votum został umieszczony w zamkowej kolegiacie ś.w. Ottona. Widziałem ten miecz na zamku cesarzy niemieckich w Hohenzollern, a powinien być w Katedrze. Przecież nie musimy z Niemcami się sprzeczać i awanturować. Oddadzą i będzie spokój, a niezwykła to pamiątka po Bogusławie X.
Ciągle ten szaber. Tylko tak mogę sobie wyjaśnić szczecińskie zaniechania. Z czasu i sposobu realizacji – z miasta i wykonawcy Alei Kwiatowej śmieją się do tej pory budowlańcy w mieście. Czy to nie szaber w nowej postaci?
Oto Gontynka; zaniedbana, sprzedana, odebrana, zaniedbana; nie musieliśmy mieć od razu aquaparku, mogło być zwyczajne kapielisko. Ponad 40 lat szabru. Plaża Mieleńska ok. 30 lat. Prosta inwestycyjnie sytuacja. Plażę Mieleńską wynajęto prywatnemu dzierżawcy, który deklarował utworzenie ośrodka rekreacyjnego i kąpieliska. Kiedy doszło co do czego dzierżawca zaczął sprzedawać parcele pod domki letniskowe. Miasto się nie zgodziło i nic dalej się nie działo. Dlaczego szczeciński OSIRR „odpuścił” basen Pogoni, też ze 40 lat współczesnego szabru?
Co będzie dalej – nie wiadomo. Wszyscy są nadal zadowoleni. Dach w Amfiteatrze też taki jakiś „kusy” i zbyt nisko zamontowany nad sceną. Amfiteatr powstał w 1975 roku o ile się nie mylę. Był przedmiotem kilku eksperymentów, ostatnim to jest ten „kusy” dach sprzed 12 lat.
* * *
Była łaźnia miejska sobie, ku pływaniu, ku ozdobie. Ku ozdobie szczególnie była. Tak ją zapamiętałem. To znaczy mogłaby być. Ale gdzie tam, w poszukiwaniu miejsca w centrum miasta na budynek mieszkalny – nie wiadomo dlaczego taki duży na Starówce ( a któryż to z orłów architektury i urbanistyki szczecińskiej zadecydował żeby ten „kloc” w tym miejscu postawić?) – łaźnię wywieźli. Jakby w mieście swego czasu o największej powierzchni w Polsce nie było innych terenów. Były i są, ale lepiej było ładny poniemiecki obiekt „zaorać”.
* * *
Gderanie do niczego specjalnego niby nie służy, ale jednak jest swobodną, czasem ożywczą a zarazem nieinwazyjną krytyką rzeczywistości lub zaszłości. Gderacze przeważnie irytują tych, co decyzję podjęli (lub nie). Gderacz ustawia swoje gderanie w logiczną całość, przeważnie zgodnie ze swoją logiką (lub nie).
I opowiada ludziom, którzy nigdy nie zastanawiali się nad światem, a czerpią z ludowego ruczaju przypuszczeń i pomówień, opowiada że mogłoby być lepiej. Gderacz nie jest elementem magistrackiego drzewa genealogicznego, i dlatego sen gderacza nie wypełza z szumu liści tego drzewa spokoju, jest pełen różnych wizji i interpretacji, nie gardzi niemoralnym spokojem i społecznym niepokojem.
Gderacz agresywny nie jest i głów żądał nie będzie, jednakowoż logice powszechnie uznanej za obowiązującą nie ulegnie. Dlaczego tak się dzieje – otóż – gderacz ma czas na namysł.
Gderacz nie pójdzie do Samorządowca i tym bardziej odwrotnie. Czy gderanie codzienne lub okazjonalne jest zupełnie bezwartościowe.
Podjęto w mieście kilka decyzji prostych, by nie powiedzieć… Wybudowano obok siebie pływalnię i teatr dla dzieci. Uliczki wąskie. Samochodów coraz więcej, a parking niewielki. Oba tereny należą do najdroższych w mieście. Ile warte są te działki w centrum? Czy dochód ze sprzedaży tych działek nie sfinansowałby ważnej inwestycji miejskiej – zespołu obiektów sportowych np. aquaparku, dużej hali?
* * *
Na Pogodnie, w podobnej sytuacji idzie do modernizacji stadion Pogoni. Też brak miejsca na parkingi, chyba że powstaną na miejscu dawnych działek pana Bekdasa. Likwidowanych „na wczoraj” i obarczonych kosztem ogrodzenia i uzbrojenia działek na wyspie Puckiej.
W tym czasie co Teatru „Pleciuga” (budowa Galerii „Kaskada”) ważyły się losy stoczniowego domu kultury „Korab”. Stocznia obiekt sprzedała, bo miał podobno za dużo azbestu. I został uznany za zbędny. W końcu „Korab” rozebrano – podobno budynek gdzieś tam pękał i sprzedano teren pod market.
Każdy w końcu „pęknie” jeżeli pomocy nie uzyska. Uważam, że „Korab” był zaprojektowany wyjątkowo dobrze, prosto i funkcjonalnie, i przy odpowiednim wsparciu i podparciu mógłby służyć lalkarzom.
Zawsze znajdzie się taki rygorysta, taka rygorystka, którzy używając argumentów starych jak świat – że są rzeczy ważniejsze niż kultura i sprawą stoczni jest budowanie statków i kwita. Mądrzejsza była spółdzielnia „Wspólny Dom”, która utrzymuje do tej pory swój dom kultury po sąsiedzku i jakoś nie zbankrutowała. Taki sam los spotkał Dom Kultury Budowlanych, a wśród 30 firm budowlanych nie znalazła się żadna sprawiedliwa. Nawet budowniczowie tego obiektu, zapomnieli jak to sami zbudowali salę klubową i widowiskową po godzinach, w wyjątkowo udanym czynie społecznym.
Dom Kultury Budowlanych do pewnego czasu utrzymywał się z imprez organizowanych w tzw. Sali Klubowej. Tu odbywały się rozgrywki szachowe i brydżowe, tu zaczynał święcić tryumfy brydżowy „Team Budowlanych”, były też popularne w Szczecinie „Fajfy” na które przychodziły setki osób. Ale przyszły polityczne zmiany i salę przejął związek NSZZ „Solidarność” i OPZZ w celu prowadzenia obrad. I tyle. A arogancję wynikającą z poczucia siły warto było ograniczyć.
A tu ani „Korabia” nie ma, i statków też nie budują. Gdyby chociaż rozbierany „Korab” uratował produkcję statków.
Jak się zaczyna „wycinać” kulturę to reszta idzie z górki. Podobny los spotkał Hutę „Szczecin”. PKP istnieje co prawda nadal, ale szczeciński Dom Kolejarza odjechał w kulturalną pustać.
Tak na marginesie, to „Korab”, podobnie jak budynek kina „Kosmos” był jednym z nielicznych obiektów kultury wybudowanych po wojnie na nowych fundamentach.
Podobno „Korab” był zbyt duży jak na teatr dla dzieci i pękał. 40 % miejsc znajdowało się na balkonie, a wszystkich miejsc było ponad 500. Znowu ktoś nie policzył. Teatry lalkowe są czynne do południa, do obiadu. Po południu obiekt może z powodzeniem pełnić (i pełni) funcje sceny impresaryjnej.
Czy można oddzielić balkon od parteru; czy można byłoby wtedy na parterze a na balkonie już nie?
* * *
To sobie dopiero zagderam. Kiedy pytałem przedstawicieli wydziału inwestycji m. Szczecin o cenę wynajmu hali widowiskowej, patrzyli na mnie jak na wariata. Pewna zasłużona menadżerka kultury nagrywająca płytę znanego zespołu z dofinansowaniem miejskim w kwocie 50 000 złotych była z tego faktu bardzo zadowolona mimo, że sprzedała tę płytę w ilości 400 egzemplarzy. Nie uznała tego wyniku finansowego za sygnał świadczący o niezbyt dobrej kondycji zespołu.
Nie potrafimy liczyć, a powinniśmy. W połowie XIX wieku Szczeciński Kupiec buduje Teatr Miejski z widownią na 1000 miejsc. Najprawdopodobniej założono, że będzie to w części teatr impresaryjny choćby ze względu na bezkonkurencyjną ofertę berlińską. Widownia i trzy balkony i 50 000 mieszkańców. Takie były ambicje szczecińskich kupców w połowie XIX wieku.
Oni wiedzieli to, o czym nie wiedzieli, nie chcieli wiedzieć nasi decydenci w sprawie nowej filharmonii, starej opery i teatru w muzeum. Te trzy budowle i instytucje mogły i powinny wyglądać inaczej.
Filharmonia i opera powinny prezentować swoje dzieła w jednej, uniwersalnej, dającej się dostosować do potrzeb muzycznych obu zespołów sali, z widownią na 2000 miejsc. Oczywiście obie instytucje powinny w takiej sytuacji być oddzielone od siebie bardzo grubym nieprzepuszczalnym murem. Sale prób, pracownie, sale kameralne, wszystko oddzielone grubym murem. Ile kosztowała megalomania szczecińska i brak opamiętania?
Siedzibę NOSPR w Katowicach zbudowano za 308 mln (1800 miejsc duża sala, 300 miejsc sala kameralna, łącznie 400 pomieszczeń), szczecińską Filharmonię za 100 mln (950 duża sala, 200 sala kameralna) + Opera za 70 mln (500 miejsc) + koszty zakup prowizorycznej hali. Tego ostatniego zakupu można było przecież uniknąć.
W miejscu opery mógłby funkcjonować Teatr Współczesny, a w miejscu TW – pojawiłaby się wreszcie po latach, właściwa temu miejscu, przestrzeń muzealna.
Chciałby się zapytać, kto tu rządzi?
Za swoje pieniądze kupcy zbudowali Konzerthaus dopiero pod koniec XIX wieku. Był im potrzebny. Kupcom, a nie muzykom czy menadżerom. Czy kupcy szczecińscy mieli w 1850 roku gorszy słuch od Szczecinian AD 2006? Z pewnością znali brzmienia sal koncertowych w całej Europie i w supereuropejskim Berlinie. Wiedzieli co robią , decydując się na jedną, ale za dobrą scenę z dużą widownią.
Obawy co braku możliwości zapełnienia Sali symfonicznej na 2000 miejsc są niepotrzebne. Już teraz bilety do filharmonii trzeba kupować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. A przecież można założyć, że byłyby tańsze. To samo dotyczy spektakli operowych. I więcej ludzi obejrzałoby światowe produkcje. W Katowicach sprzedają 1000 abonamentów rocznych, tamże mieszka poniżej 300 000 osób.
Kolejna szansa, którą przekreśliła ta cholerna megalomania i prowincjonalizm, to zaprzepaszczona szansa na organizowanie dużych spotkań i kongresów właśnie w Szczecinie. Możliwych jedynie dzięki wielkiej sali z zapleczem.
Jeszcze jedna uwaga – 2000 miejsc to akurat liczba pasażerów cruisera, które przypływających do nas coraz częściej.
Mamy też naszych niemieckich sąsiadów, którzy pałają miłością nieodwzajemnioną do Szczecina, a my – nic.
* * *
Gder względem stadionu miejskiego. Miejsce na Pogodnie jest miejscem żadnym, bo nie da się stadionu rozbudować. Jest to miejsce bardzo drogie i w innym miejscu za pieniądze ze sprzedaży tego kwartału można sfinansować znaczną część nowej inwestycji. Nawet nieistniejące już działki są drogie. Stadion w ramach centrum sportowego (stadion, boiska lekkoatletyczne i pilkarskie, zaplecza, hala, sale treningowe, korty,) powinien być zbudowany w pobliżu linii kolejowych, nie wykluczone że w porozumieniu z powiatem stargardzkim i goleniowskim. Inwestycją wspierającą sport może być centrum rozrywki, market, dostępne z dróg krajowych. Taki istotny element współpracy metropolitalnej.
To tylko gder wirtualny, bo o wszystkim już zdecydowało.
* * *
Mamy taki oto paradoks; w Szczecinie studiuje ok. 80 000 studentów i Filharmonia daje jeden koncert symfoniczny w tygodniu, kiedyś za czasów Czerwonej Nieboszczki (nie chodzi o Apanachi) – dawała dwa koncerty, w piątek i w sobotę. Fakt, że trochę ludzi ze Szczecina wyjechało, ale wiele osób zostało. Czyżby przedwojenni i tuż powojenni melomani wymarli, a nowi jeszcze się nie nauczyli słuchać?
Podejmowano wiele prób, żeby studentów z wyrafinowaną kulturą oswajać, a następnie jakoś podstępnie wtłaczać w nienawykłe umysły zwykłą kulturę. Nie wykluczone, że kiedyś na studentów działał dobrze przykład profersury, który aktualnie chyba nie działa. Bo profesura nie ma czasu, bo musi uczyć przecież studentów, których mamy prawie 80 tysięcy.
Z mapy Szczecina znikły studenckie kluby. W poszukiwaniu prawdy o studenckiej kulturze otwiera się przewody na szczęście doktorskie, mają miejsce dociekania przyszłych magistrów i doktorów. Czasem nawet urządza się kongresy poświęcone pamięci pokolenia zniewolonego w „Magnesiku”, „Pyrliku”, „Stodoła”, Rotunda”, „Pinokio” czy „Kubuś” i CHAPSie.
Co by było, gdyby coś się jednak zmieniło.
Studenci biorą sprawy w swoje ręce. I nie wypuszczają.
Tzw. juwenalia to koncerty i kabaretony jak każde inne tyle, że organizowane podczas dni rektorskich. A powinny być okazją do zaprezentowania odrębności poszczególnych uczelni i studenckiego dowcipu. Ale jak tu lansować studenckie samorządzenie i samokształcenie skoro na uczelniach nie ma miejsca dla studenckiej kultury. Nie ma już studenckich klubów, pozostały miejsca na terenie uczelni gdzie tańcują od zmierzchu do świtu studenci i studentki.
Od słowa „juwenalia” jest blisko do słowa „juvenilia”, czyli dzieła młodzieńcze.
Otóż „dziełem młodzieńczym” juwenalia szczecińskie nie są z całą pewnością. A powinny się stać. Młodzi ludzie są coraz lepiej wykształceni, start w życie dorosłe i studenckie mają ułatwiony. Lepiej grają i śpiewają, bo rodzice współcześni przywiązują dużą wagę do kształcenia swoich dzieci. Z łatwością można byłoby stworzyć nawet studencką orkiestrę symfoniczną. Skoro można chóry, można utworzyć orkiestrę.
Szanowne Magnificencje, powalczcie chociaż o wspólne centrum kultury studenckiej. Powalczcie o lokalną studencką rozgłośnię radiową lub choćby portal promujący regionalną naukę i kształcenie. W imię kształcenia młodych ludzi.
Kiedyś niedouczona a raczej niedokształcona panienka (może wczesna mężatka) z działu promocji USZCZU, nie mówiąc o wychowaniu, zapraszała przyszłych studentów na juwenalia lub inną zabawę jako idealną sposobność do odpoczynku po nudnych wykładach.
Tego się nauczyła na tych – pożal się Boże – szczecińskich „juwenaliach”.
Są argumenty żeby tego wszystkiego czyli kultury studenckiej nie robić, nie mówiąc o dawaniu sygnałów zachęcających do studenckiej aktywności. Są to argumenty ekonomiczne. Nie mamy pieniędzy, mówią szkoły wyższe i nieco niższe.
Ja też nie mam, bo chętnie bym pomógł.
* * *
Zaczęliśmy od zniszczonej łaźni, to zakończymy odbudowaną. Łaźnia rzymska „Pod Messalką”, ul. Krakowskie Przedmieście 16/18, Warszawa. „Nieczynna od 1991 r. łaźnia zachowała kompletny, bardzo obfity wystrój. Łaźnia zaprojektowana przez Juliusza Dzierżanowskiego (witraże z pracowni „Białkowski i s-ka”, czeskie majoliki z firmy „Allina & Laurysiewicz” płaskorzeźby Stanisława Jagmina). Po kilkunastu latach dawna łaźnia doczekała się remontu zakończonego w 2007 roku.
Od nazwiska jednej z lokatorek – słynnej artystki operowej Lucyny Messal – dom zwano popularnie „Pod Messalką”. Secesyjno-modernistyczna fasada miała asymetryczną kompozycję. W oficynach pomieszczono luksusową łaźnię, otwartą w 1911. W latach międzywojennych mieszkał tu zapomniany dziś literat Ludwik Fiszer.”

Podobno sytuacja higieniczna Szczecina nie uległa zmianie, podobnie jak Warszawy, ale mieć, a nie mieć zabytkowej łaźni – to tworzy dużą różnicę.
Byliśmy tam czyli „Pod Messalką” z Waldemarem Baranowskim, w podróży do Bielefeld będąc. Do basenu zimną wodą wskakiwałem po wielokroć, bicze wodne pobierałem, na półki prawie górne właziłem, i suche, i mokre. Łaźnia to łaźnia. Można tam się było ogolić u fryzjera z prawdziwą brzytwą, podrzemać owiniętym w pled relaksujący, napic się kawy na odchodne; dziwny to był ten stary świat, a jakże przyjemny, czego się już przy ulicy Koński Kierat nie uświadczy w tym roku.
* * *
Łaźnia – błaźnia.
Wojciech Hawryszuk
Na Dworcu PKP w Stargardzie, 2018.