Gdzieś w krainie na Dzikim Wschodzie
Żyli ludzie wśród swoich dostatnio.
Zapomnieli o biedzie, zapomnieli o głodzie, aż tu
Coś się zmieniło ostatnio.
Pojawili się w cudnej krainie
Jeźdźcy znikąd – czarni i szybcy;
Jednych cieszył ten widok, inni
Drżeli, że to… jeźdźcy Apokalipsy.
Podzielili lud, i w ten sposób
Ochraniali i jednych i drugich.
Nie baczyli na koszty, ani
Nie za bardzo martwili o długi.
Pierwszy ścigał marudnych,
Sądził, w dyby zakuwał.
Drugi przejął trybunał, a spod togi,
Spod togi dyndała mu spluwa…
Trzeci dbał, by w tym dziele
NIKt jeźdźcom nie przeszkadzał.
Każdego, kto nie zszedł z drogi,
Szybko w areszty powsadzał.
Czwarty – w roli herolda,
Miał tubę, wieści rozgłaszał;
Piąty – miejscowych wieszczów
Łapał i do pudła znaszał.
Szósty jął ludzi leczyć,
Nawet tych, co nie chorzy;
Doktory na zachód czmychnęły,
Zostali sami znachorzy.
Siódmy zaś siedział w ukryciu,
Zza węgła rozdając razy.
Nie gadał, lecz kombinował,
Jak tu nie oddać władzy.
Gawiedź zajęta chorobą
Dostała dukatów po pięćset;
Siedmiu jeźdźców rządziło,
Siedmiu jeźdźców, a może więcej?
Pora kończyć tę smętną balladę
Puentą, która za bardzo nie wkurzy:
Każdy ma Apokalipsę,
Na jaką sobie zasłużył…
JAR