Agonia władzy

0
594

Zjednoczona prawica jako byt polityczny już nie istnieje. Istnieje prawica zjednoczona poprzez władzę i pieniądze.  

Kiedy czyta się dziś polityczne komentarze, to w zasadzie można dojść do wniosku, że pytanie nie brzmi „czy”, ale „kiedy” będą wcześniejsze wybory. Polityczny dom, jaki zbudowała Zjednoczona Prawica (PiS, Solidarna Polska i Porozumienie), drży w posadach. Widać to gołym okiem. Ba, wiedzą to nawet wyborcy prawicy. Publiczne wojny, medialne przecieki czy haki to już stały elementem uprawiania polityki wewnątrz obozu władzy. Wygrywa nie ten, kto ma mocne argumenty, ale ten, kto ma mocniejsze papiery. Nieufność i pogarda to uczucia, jakie tworzą polityczną atmosferę w obozie Zjednoczonej Prawicy. Czy jednak to wystarczy, by Jarosław Kaczyński zdecydował się na wcześniejsze wybory? Czy też uzna, że lepszy wróbel w garści (dzielenie się władzą z Ziobro i Gowinem) niż gołąb (niepewność związana z wcześniejszymi wyborami) na dachu? Postaram się przedstawić pięć przesłanek, które – moim zdaniem – składają się raczej na scenariusz długiej agonii władzy niż „wywrócenie politycznego stolika” czyli przedterminowe wybory. 

Po pierwsze rzecz oczywista: Kaczyński doskonale pamięta brutalną lekcję, jaką dostał w roku 2007. Wtedy również jego koalicjanci – Samoobrona i Liga Polskich Rodzin – sprawiali mu kłopoty. Prezes PiS sądził, że idąc na wybory nie tylko pozbędzie się przystawek, ale odnowi społeczny i polityczny mandat dla swoich rządów. Nie tylko, że przegrał wybory z Platformą Obywatelską, ale musiał czekać na drugą szansę rządzenia osiem lat. Dlatego Kaczyński wie, że wybory – nawet jeśli ma się do dyspozycji cały aparat państwa pod ręką – to duże ryzyko.  

Po drugie, wyborów boi się nie tylko Kaczyński. Boi się ich i Zbigniew Ziobro, i Jarosław Gowin. Oczywiście zarówno lider Solidarnej Polski, jak i lider Porozumienia mają świadomość, że z Kaczyńskim nie zbudują już spójnego bloku politycznego. Mają też świadomość, że ich samodzielny start teraz oznacza, iż lądują poza nowym sejmem. Dlatego i Ziobro, i Gowin muszą próbować budować nowe polityczne tratwy, które pozwoliłyby im na wypłynięcie do sejmu. Ziobro będzie szukał sojuszników wśród prawicy narodowo-katolickiej (część Konfederacji), Gowin wśród centroprawicy (PSL). Choć nikt tego jeszcze nie powiedział, ale rozejście się obozu władzy, to de facto również bój o schedę na prawicy po Kaczyńskim. A tu ambicje i Ziobry, i Gowina są oczywiste.  

Po trzecie, jest nadal coś, co mocno łączy i Kaczyńskiego, i Ziobro, i Gowina. Choć widzą, że ich drogi się rozeszły, że więcej ich dzieli niż łączy, to jednak wciąż mają do dyspozycji państwowe instytucje i pieniądze, by przygotowywać się do wyborów. To ważna przesłanka: dziś żadnego z nich nie interesuje rozwój państwa, ale czerpanie korzyści z instytucji państwa (w tym ze spółek skarbu państwa), by przygotować się do wyborów w 2023 roku. I Gowin, i Ziobro wiedzą, że to dla nich ważny czas, aby wzmacniać swoje małe imperia, zgromadzić fundusze na kampanie, poobsadzać kolejne instytucje im podległe swoimi ludźmi. Dodatkowo, co nie jest bez znaczenia: partyjne doły są przerażone perspektywą wcześniejszych wyborów. Bo to, przy podzielonej prawicy oznacza, że część z nich straci właśnie stanowiska i pieniądze. 

Po czwarte, spoiwem, które mocno scala obóz władzy, by dalej trwała, jest strach przed rozliczeniem i pociągnięciem do odpowiedzialności. W tym również tej karnej. Oczywiście prawica zabezpiecza się przed ewentualną utratą władzy, przejmując wymiar sprawiedliwości, a teraz nawet urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, ale społeczny nacisk, by rozliczyć tych, którzy nadużywali władzy niszcząc ludzi i instytucje, będzie duży. Już jest duży. O ile ten strach przed pociągnięciem do odpowiedzialności łączy wciąż liderów obozu władzy, o tyle część posłów i posłanek, która nie była na pierwszej linii frontu politycznego, zaczyna kalkulować, czy warto nadal wspierać Kaczyńskiego, który coraz częściej traktuje władzę do załatwiania swoich polityczny urazów. A to, gdy chce dopaść Donalda Tuska, a to, by pogrążyć przy pomocy Adama Bielana partię Gowina.

Dlatego część posłów i posłanek – o czym się mówi w sejmowych korytarzach – zaczęła szukać bezpiecznego gruntu na wypadek, gdyby PiS utracił władzę, zerkając w stronę partii Gowina. Ten zaś, co pokazała weekendowa konwencja Porozumienia, puszcza oko do antypisowskiej opozycji. I wreszcie rzecz ostatnia: Kaczyński wie, że utrata przez niego władzy oznacza, że już więcej może jej nie odzyskać. Tu oczywiście w grę wchodzi to, że prezes ma już swoje lata. Ale jest jeszcze coś: utrata władzy oznacza również i to, że Kaczyński patrzyłby, jak jego model państwa, kawałek po kawałku jest rozbierany i wrzucany do kosza. Bo jest jasne, że dzisiejszy model państwa, jaki stworzył PiS, skrojony został na miarę uszytą przez Kaczyńskiego. To model państwa, gdzie demokracja jest fasadowa, gdzie nie ma niezależnej prokuratury, gdzie służby specjalne i policja są na partyjne polecenia, gdzie telewizja publiczna jest telewizją partyjną.

Ten „gmach Kaczyńskiego”, jeśli chcemy przywrócenia elementarnego ładu demokratycznego, musi zostać rozebrany. Jednym bowiem z kluczowych zadań, jakie stanie przed nowym rządem po odebraniu władzy PiS-owi, będzie stworzenie takiego państwa i niezależnych instytucji, by już nigdy nikt w przyszłości – niezależnie kto będzie rządził – nawet nie pomyślał, by mieć ciągoty autorytarne. Tak czy inaczej, wszystko to podpowiada, że wcześniejszych wyborów nie będzie. Dla Zjednoczonej Prawicy wciąż korzystniejsza wydaje się jej długotrwała agonia niż ryzyko utraty władzy, które w obecnej sytuacji politycznej i społecznej niosą ze sobą wcześniejsze wybory. 

Jarosław Makowski – filozof, teolog, publicysta, samorządowiec, miejski aktywista, szef Instytutu Obywatelskiego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here