Ciągle jeszcze powracają głosy oburzenia na zachowanie posłów opozycji, którzy ręka w rękę z PiS-em podnieśli sobie pensje. Wśród głosów sprzyjających dotąd PO, KO i Lewicy pojawiają się ciekawe i odważne analizy i rady. Po raz pierwszy nie mam poczucia osamotnienia w swoim krytycznym podejściu do opozycji.
Z części tych analiz wynika, że wyborcy PiS-u głosują na PiS i Andrzeja Dudę z powodów racjonalnych (poparcie PiS uważają za korzystne materialnie), zaś wyborcy opozycji kierują się tylko emocjami. Głosują nie z powodu (wymiernych) korzyści, lecz dlatego, że nie chcą, nie lubią, nienawidzą drugiej strony. Nie głosują pozytywnie, za czymś, nie głosują na opozycję „ponieważ”. Jeśli już, wybierają ją „pomimo”. Bo drugie zło jest gorsze. Bo górę biorą emocje.
Emocje są w polityce potrzebne, ale na nich niczego trwałego się nie zbuduje. Na chwilowych uniesieniach ani KO, ani Lewica nie zbudują zwycięskiej alternatywy. Do tego trzeba MERYTORYCZNEJ PRACY i WIARYGODNOŚCI. Nie tylko w Sejmie, ale także w każdym samorządzie. A tego nie ma.
„NOWA SOLIDARNOŚĆ” A WIARYGODNOŚĆ
Wiarygodności nie przywróci dziwna polityczna efemeryda pod nazwą „Nowa Solidarność”, właśnie z powodu treściowej miałkości i nieokreśloności. Inicjator jej, były kandydat na Prezydenta RP, tłumaczy jej powstanie chęcią „zagospodarowania” głosów oddanych na niego w drugiej turze, które nazywa mgliście „energią”. Nie kryje się za tym chęć zmiany stylu polskiej polityki, nie ma otwarcia na nowe idee. Żadnego pozytywnego scenariusza, czysta chęć przechwycenia na dłużej magicznej liczby 10 milionów głosów poparcia, bez konieczności płacenia jakimkolwiek ustępstwem czy reformą własnego postępowania. Bo PO zostaje niezmieniona w swej hermetycznej partyjności i niechęci do pluralizmu demokratycznego. Takie ruchy przypartyjne, udające otwarcie, a maskujące niechęć do zmian i dialogu, wstyd przyznać, ostatnio ćwiczył PZPR w latach 80. XX wieku. Partyjna klasyka, chciałoby się rzec.
Ten cynizm oburza nie tylko mnie. Gabriela Lazarek, której nie zabrakło determinacji, by przez dwa lata protestować w pojedynkę na cieszyńskim rynku przeciw polityce PiS, była kandydatka KO do Sejmu RP, określiła słowa o „zagospodarowaniu naszej energii” jako „chluśnięcie w twarz z wiadra”, dodając „przykro mi, ale ja swoją resztką energii nikomu dysponować nie pozwolę” i wyliczając zaprzepaszczone przez PO szanse budowy prawdziwie mocnej opozycji. Podobny ton głębokiego rozczarowania brzmi w komentarzach Waltera Chełstowskiego, organizatora i twórcy festiwalu w Jarocinie. Ten uznany menadżer i animator kultury pisał wczoraj otwarcie do lidera PO: „nie można stać w rozkroku między partią, która nie ma idei i przegrywa kolejne wybory a ludźmi, którzy w Ciebie uwierzyli”. Jako wyborczyni Rafała Trzaskowskiego mam takie same odczucie.
Oburzenie na przyznanie sobie wysokich apanaży w tajnym i zgniłym porozumieniu z PiS-em uderza najbardziej w PO i stwarza kontekst do bardziej krytycznego oglądu tej formacji. Dlaczego porównywalnej ceny nie zapłaci Lewica czy PiS? Bo ich tożsamość zbudowana jest na konkretnych ideach: socjaldemokratycznych (Lewica) czy konserwatywno-narodowych (PiS). Natomiast tożsamość PO była budowana w zasadzie tylko na byciu anty-PiS-em. I właśnie runęła. Za nią zaś wieje pustką, która przeraża i zniechęca wyborców.
BRONIĆ KULTURY, LIKWIDOWAĆ BIBLIOTEKI
Pustkę, brak refleksji, merytoryczną miałkość doskonale pokazuje głosowanie PO na ostatniej sesji Rady Miasta Szczecin w sprawie sieci bibliotek, w kontekście co dopiero zakończonej kampanii. Na jej finiszu, na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich Rafał Trzaskowski na pl. Solidarności mówił piękne słowa o wolności, niepokorności i kulturze. Tłum bił brawo, a ja z pełnym przekonaniem poparłam wtedy kandydata PO.
Nie minęły trzy tygodnie, a członkowie PO, koleżanki i koledzy prezydenta Trzaskowskiego ze szczecińskiej Rady Miasta, szast-prast zamknęli w Szczecinie cztery biblioteczne filie. Bez mrugnięcia okiem, bez propozycji alternatywy. Nie opłacały się – takie było uzasadnienie. Wszędzie na świecie się opłacają, tylko nie tu. Politycy PO nie podjęli żadnej próby ich uratowania. Najlepsze byłoby przeniesienie tych filii w bardziej potrzebne miejsca. Ale to wymagałoby pracy i wiedzy, a także szacunku dla inteligenckich wyborców. Tego nie ma.
Bez mrugnięcia okiem zgodziłabym się na ich likwidację, gdyby w zamian zaproponowano utworzenie tej samej liczby filii w miejscach, w których mieszkańcy od dekad jej wyczekują. Są przecież osiedla na których nie ma NIC. Szumnie nazwana przez miasto „restrukturyzacja” biblioteki miejskiej, to w istocie postępujące kurczenie się tej instytucji. W czasach, gdy miasto nie było tak rozległe, Szczecin miał 51 filii. Dziś jest ich zaledwie 31. Od tamtego czasu powstało kilkanaście nowych osiedli i dzielnic, miasto wciąż się rozrasta, zajmuje nowe tereny. Zejście do zapowiadanych przez Prezydenta 24 filii jest błędem. To degradacja instytucji, a przede wszystkim ograniczanie szczecinianom i szczeciniankom dostępu do podstawego dobra kultury, jakim jest książka.
Szczecin z 30 tys. hektarów jest trzecim co do rozległości miastem w Polsce. Wyprzedza nas tylko Warszawa (52 tys. ha) i nieznacznie Kraków (33 tys. ha). Gdyby porównać liczbę filii w miastach o podobnej powierzchni, Szczecin z planowanymi docelowo 24-ema filiami wypada bardzo słabo:
1. Łódź (29 tys. ha) – 68 filii,
2. Wrocław (29 tys. ha) – 40 filii,
3. Poznań (26 tys. ha) – 38 filii.
Nawet w miastach o połowę mniejszych niż Szczecin jest więcej filii:
4. Lublin (15 tys. ha) – 40 filii,
5. Katowice (16 tys. ha) – 35 filii,
6. Bydgoszcz (18 tys. ha) – 30 filii.
Dane te obnażają gorzką prawdę, jak władze traktują odbiorców szczecińskiej kultury.
Wiceprezydent od spraw kultury Krzysztof Soska, który moją obronę sieci bibliotecznej nazwał „staroświeckim poglądem na czytelnictwo” twierdzi, że Szczecin wpisuje się rzekomo we współczesne trendy. W takim razie, dlaczego prezydent Krakowa, miasta o porównywalnej powierzchni, trzy miesiące temu otworzył kolejnych 14 filii, co łącznie daje ich 57? Obecność szeregu innych znakomitych bibliotek (np. Biblioteka Czartoryskich, Jagiellońska, kilkanaście innych naukowych) jakoś nie zwalnia prof. Jacka Majchrowskiego z troski o ułatwianie krakowianom dostępu do książki w promieniu miejsca zamieszkania. Nazywanie „restrukturyzacją” systematycznej likwidacji filii bibliotecznych jest bałamutne. Rozumiem, że najbardziej nowoczesne według Prezydenta Szczecina i PO byłoby zamknięcie wszystkich bibliotecznych filii.
KONIEC POLITYKI SPEKTAKLU
Bierność PO w sprawach kultury, w tym – likwidacji bibliotek, jest kompletnie niezrozumiała. Nie przeciwdziałając ograniczaniu czytelnictwa, sama podcina gałąź, na której siedzi. Książki uczą krytycznego myślenia, a to jest warunek, aby mieć ochotę zmienić rząd na inny, na przykład. Trzeba widzieć i rozumieć ten związek. Tworzenie alternatywy dla PiS-u to nie pohukiwanie na placach i dogadywanie się pod stołem w sprawie pensji. Na to nikt się już nie nabierze. Budowanie realnej alternatywy to rozpatrywanie każdej decyzji w kontekście wartości, które się deklaruje i celów, które chce się osiągać. Wiarygodność buduje się na stosunku do drobnych z pozoru „pomysłów”, jak likwidacja bibliotek w mieście czy powiecie. Platformo! Po pięknych słowach Rafała Trzaskowskiego w Szczecinie, należałoby iść za ciosem i bronić sfery kultury w samorządzie. Tylko tak uda się zachować ludzi po swojej stronie. Zamiast tego, mamy pokaz arogancji i ignorancji w wykonaniu antypisowskiej opozycji, tak na szczeblu centralnym, jak i samorządowym. Nie tylko ja tak to widzę.
Osoba, przekaz i wizerunek Rafała Trzaskowskiego, jako kandydata na Prezydenta RP, dawały w moich oczach nadzieję na zmianę. Głosowanie PO w Szczecinie w sprawie bibliotek, ogólnokrajowe głosowanie PO i Lewicy (bez Razem) za podwyższeniem sobie pensji w środku kryzysu oraz ostatnie wypowiedzi samego prezydenta Warszawy odarły mnie z resztek złudzeń. Opozycja w wydaniu PO i części Lewicy nic przez ostatnich 5 lat nie nauczyła się. Nadal jest albo rozhisteryzowana i nieprzytomna, albo bierna i kunktatorska, cierpi na wieczny ból głowy, bierze zwolnienia lekarskie, kiedy dzieje się coś ważnego. Uprawia szantaż emocjonalny (krytykujesz, to jesteś za PiS-em). Brakuje jej czasu na spokojną, rozważną pracę polityczną, nie ceni jej w ogóle. Nie szanuje swoich wyborców i dlatego nie realizuje obietnic wyborczych, choćby w miejscach, w których rządzi lub współrządzi (PiS tego błędu nie robi, niestety. Dotrzymuje słowa do bólu). W istocie, opozycja marnuje czas w sejmie i w samorządzie. Oczywiście nie czyta i nie lubi książek, bo są za długie i mogą zasiać niepotrzebne wątpliwości. Dlatego nie będzie ginąć za biblioteki, za kulturę, bo to nieopłacalne. Woli teatralnie mdleć za demokrację na wygodnych fotelach w sejmie czy w TVN-ie, unikając jak ognia ciężkiej politycznej roboty i rozwiązywania realnych problemów.
Po głosach wypełniających media społecznościowe widać, że czas polityki opartej na wiecznie odgrywanym spektaklu „bycia najprawdziwszym anty-PiS-em” się kończy. Rachuby, że nikt nie stworzy alternatywy dla obecnej opozycji, rychło okażą się chybione, jeśli PO i cała reszta dalej przyjmować będzie zgrane pozy, frazesy i kostiumy, jakby nic się nie stało. Nikt nie chce przecież być wiecznie ogrywanym naiwniakiem. Z pewnością nie chcą być nimi wyborcy, którzy oczekują prawdziwej zmiany i realnej polityki demokratycznej w Polsce.
Edyta Łongiewska – Wijas