Węgry są państwem toczonym od wielu już lat przez raka autorytaryzmu i nacjonalizmu. Dzisiaj węgierski reżim tylko tym różni się od reżimu Putina, Łukaszenki i Erdogana, że nie zamyka jeszcze w więzieniach swoich politycznych oponentów. I tylko to jedynie łączy go z Zachodem.
Jeśli raka zdiagnozuje się w miarę szybko, to można mu przeciwdziałać. Jeśli się tego nie uczyni, to dokonuje on przerzutów i obejmuje coraz większe obszary organizmu państwa. W końcu jest zbyt późno na przeciwdziałanie.
Węgierska opozycja zjednoczyła się zbyt późno, kiedy rak orbanowskiego autorytaryzmu opanował prokuraturę, sądownictwo, zniszczył wolne media i organizacje pozarządowe. Te wybory nie mogły więc być ani równe, ani uczciwe.
Rak autokracji na szczęście nie opanował jeszcze polskiego państwa w takim stopniu jak na Węgrzech. Po części dlatego, że polskie „jakoś to będzie” prowadzi nas od jednego prawnego bajzlu do kolejnego. I jeśli dla nas obywateli to „jakoś to będzie” jest na co dzień uciążliwe (patrz „polski ład’), to z drugiej strony jest przyczółkiem nadziei, gdyż trzeba pewnej sprawności, by autorytaryzm rozszerzać.
Sytuacja Węgier jest dla nas jednak przestrogą. Musimy być czujni, przeciwstawiać się i protestować przeciwko dalszym machinacjom PiS-u, szczególnie wówczas, gdy będą próbowali zmieniać ordynację wyborczą. A z pewnością, wpatrzeni w Orbana, będą podejmowali takie próby. Jeśli nie będziemy czynnie protestowali przeciw pisowskim machinacjom, jeśli w świetle wojennych działań zaczniemy zapominać o przestępstwach tej władzy, możemy podzielić los Węgrów.
Współczuję węgierskiej inteligencji, wrażliwym i myślącym Węgrom, kochającym demokrację i wolność. Ja nie wytrzymałbym 16 lat pod rządami Kaczyńskiego.
Prof. dr hab. Tadeusz Gadacz